IX Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy KIERAT 2012 – relacja

Podbudowany moim przejściem V Zimowej Wyrypy Beskidziej postanowiłem wziąć w podobnej imprezie przy najbliższej. Wybrałem IX Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy KIERAT 2012, imprezę o znanej już marce, która odbywa się w Beskidzie Wyspowym w okolicach Limanowej. Jej celem jest przebycie pieszo 14 punktów kontrolnych w określonej kolejności w zdefiniowanym limicie czasowym. Najkrótsza trasa pomiędzy tymi punktami liczy 100 km zaś limit czasowy to 30 godzin. To dla mnie pierwsza impreza o tej długości, dlatego moim celem przede wszystkim było jej ukończenie, a więc pokonanie całego dystansu w limicie czasowym. Poniżej nieco egocentryczna relacja, niestety nie robiłem tym razem zdjęć (KRedka była w serwisie, poza tym noszenie lustrzanki w tej imprezie to niezła ekstrawagancja – trochę jednak aparat waży)

Start z rynku w Limanowej o 18:00, Ci którzy chcą mieć lepsze czasy ostro do przodu.

My spokojnie idziemy w peletonie. Pierwszy odcinek trasy to podejście na Sałasz, potem zejście na pierwszy punkt kontrolny (PK1) do Żmiącej (19:45, 10km). Na trasie tłok, bo ludzi sporo, robią się zatory, przynajmniej wśród osób idących naszym tempem. Za punktem podchodzimy chwilę do góry asfaltem, ponieważ stwierdzamy, że droga idzie za bardzo dookoła puszczamy się przez pola. Potem chwila asfaltingu, przechodzimy przez most i drogą napieramy na Jastrząbkę i dalej na cmentarz, gdzie znajduje się PK2 (21:30, 18km), na którym już zapadają kompletne ciemności. Następnie nie trzymając się innych (nie wiedząc czemu większość ludzi idzie prosto) schodzimy drogą gruntową na Jurkówkę i zaczynamy szukać w nocy polnych dróg, które niekoniecznie biegną zgodnie z mapą, czasami przebiegają między budynkami. Ostatecznie udaje się i dochodzimy do Laskowej Górnej. Stamtąd trochę po asfalcie a trochę po szutrze docieramy do PK3  na boisko w Pasierbcu (0:05, 28 km). Tam dłuższy popas, grzejemy się przy ognisku i uzupełniamy zapasy wody. Trochę też się chce spać. Potem asfalting do Rupniowa, plus próba skrócenia szlaku, nie do końca udana. Jednak w końcu trafiamy na sznur czołówek poruszający się po drodze i docieramy do PK4 (2:20:00, 37km).

Od tego momentu zaczyna się zabawa :). Zamiast iść przez Wierzyki z peletonem, uderzamy do Podlesia i wspinamy się na Dział. To była dobra decyzja, skracamy trochę drogę a dodatkowo z grzbietu roztaczają się piękne widoki związane ze wschodem słońca – kto by pomyślał, że jasno zaczyna się robić już przed 3 w nocy. Troszeczkę gubimy się przy zejściu na Sarkach i nadrabiamy pareset metrów, ale wracamy na trasę. Do PK5 idziemy doliną wzdłuż strumienia, jest trochę błota. Jest zimno, jak to o świcie, staramy się nie zatrzymywać, żeby nie zmarznąć. Docieramy tam o 4:40 nad ranem (46 km), chwila przerwy i idziemy dalej. Widząc grupę napierającą do góry na skróty idziemy za nimi, a potem do następnego punktu kontrolnego już realizujemy prosty pomysł – najpierw parę kilometrów po torach kolejowych, potem na skróty przez łąki i lasy do Kasiny Wielkiej. W PK6 (6:20, 53km) drugi dłuższy popas i uzupełnienie zapasów wody, dodatkowo organizatorzy przygotowali kanapki i herbatę, za co jestem im bardzo wdzięczny.

Ruszamy dalej, niestety w połowie drogi do kolejnego punktu kontrolnego rozpada nam się ekipa – jeden jej członek rezygnuje ze względu na obtarcia stóp i kontuzję kolana, dalej idziemy we dwóch. Do PK7 (8:20, 59km) docieramy po szlaku rowerowym, znowu krótka przerwa i idziemy dalej.

Tutaj popełniam błąd, używam nieodpowiedniego plastra do palców,  co po 30 kilometrach mocno narusza mi skórę na pozostałych palcach  stóp, które do tej pory wytrzymywały trudy trasy, od 75 kilometra zaczyna się non-stop ból stóp. Aby dotrzeć do następnego punktu schodzimy spod Ćwilina do Wilczyc i potem z powrotem się pniemy do góry na zielony szlak, znowu schodzimy do Łetowych, i znowu do góry na zbocza Dziurczaka. Tutaj jest PK8 (10:05, 67 km), bardzo krótka przerwa i napieramy dalej. Następny punkt kontrolny jest zlokalizowany koło Cyrkowej Skały za szczytem góry Cyrki. Ponieważ na szczyt nie prowadziła żadna droga, postanowiliśmy napierać przez las. Łatwo nie było, chaszcze były dosyć gęste. Ale w końcu trafiliśmy na łąkę, a potem następną. Potem jeszcze chwila na szukanie skały o wysokości jakiś 150 cm w średnio gęstym lesie, ale trafiamy po śladach innych :) i trafiamy na samoobsługowy PK9 (11:10, 72 km).

Opłaciło się, dzięki temu skrótowi przeszliśmy prawie 2 km mniej, niż było założone dla tego etapu. Potem spokojnie zbieramy się i drogą przez las a potem znowu napieraniem pod górę prawie wchodząc na szczyt Kobylicy gubiąc się nieco, w końcu znajdujemy drogę i trafiamy do chatki, gdzie znajduje się PK10 (12:20, 76km). Potem zaczyna się najtrudniejszy psychicznie etap, gdyż zaczyna odzywać się zmęczenie, a my musimy wejść i zejść na najwyższe szczyty na trasie – Jasień i Mogielicę. No ale ruszamy, najpierw Jasień, potem Krzystonów, czyli górki na których byłem w zimie – teraz wyglądają zupełnie inaczej. Na zejściu z Kazalnicy zaczyna się kryzys – coś jakby brak prądu. Doczłapujemy jednak zielonym szlakiem a potem zielonym i niebieskim rowerowym do PK11 (14:15, 80km) – większość osób skracała tutaj, ale my mieliśmy taki kryzys, że nie chcieliśmy ryzykować. Tutaj głęboko zastanawiamy się czy idziemy dalej. Tak myśląc uzupełniamy zapasy wody, konsumujemy resztki jedzenia – po chwili siły wracają więc zaczynamy napieranie w poprzek szlaków na Polanę Stumorgową pod Mogielicą (400 metrów do góry), jedną z moich ulubionych polan we wszystkich Beskidach, odwiedzoną przecież dwa tygodnie wcześniej. Potem schodzimy w kierunku kolejnego punktu, szukając dróg które istnieją tylko na mapie – właściwie 2/3 drogi od Mogielicy do punktu spędzamy wałęsając się  w poprzek jakichś łąk i lasów, bez dróg, jakby tutaj mapa bardziej różniła się od rzeczywistości. W końcu trafiamy do PK12 (17:14, 88km), dalej niestety troszeczkę nadrabiamy odległość szukając drogi, więc trasa wokół góry Dzielec się przedłuża, twardo przemy do góry i trafiamy do Słopnic Górnych na asfalt, którym docieramy do kościoła, a potem słuchając rad mieszkańców idziemy w strone Pokusówki nie zaznaczoną na mapie nową drogą. Przeżywamy chwile konsternacji, gdyż droga wydaje się nie prowadzić do końca, tam gdzie chcemy, ale ostatecznie udaje się dojść do PK13 (19:05, 93 km). Potem następuje nudne 7km asfaltem do mety, gdyż wybieramy dłuższą ale już bez podejść drogę przez Starą Wieś, kilometry mijają w milczeniu, ale też radości, która narasta ze zbliżaniem się do celu. Na mecie meldujemy się o 20:58 (100km), a więc po niecałych 27 godzinach od startu, 3 godziny przed wyznaczonym limitem czasowym.

Poniżej ślad z wykonanej przez nas trasy:

Brawo i podziękowania dla organizatorów, świetna impreza :)

Udało się też nałożyć ślad GPS na mapę otrzymaną od organizatorów: