X Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy Kierat 2013 – relacja

Po raz kolejny uczestniczyłem w imprezie z cyklu Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy KIERAT, fantastycznym maratonie górskim o znanej marce, który odbywa się w Beskidzie Wyspowym i częściowo w Gorcach w okolicach Limanowej. Jej celem jest przebycie pieszo kolejnych punktów kontrolnych w określonej kolejności w zdefiniowanym limicie czasowym po dowolnej trasie wytyczonej wg regulaminu. Najkrótsza trasa po drogach pomiędzy takimi punktami liczy 100 km, zaś limit czasowy na pokonanie całości to 30 godzin. Ponieważ startowałem w tej imprezie po raz drugi, to celem nie było już tylko jej ukończenie, ale także poprawienie wyniku czasowego – chciałem przebyć tegoroczny maraton szybciej niż w zeszłym roku, a więc poniżej 27 godzin, dodatkowo fajnie by było zmieścić się w 24 godzinach (marzyło mi się też zejść w okolice 22 godzin).

DSCN7460.jpg

Niestety ze względu na kontuzje znajomych nie udało się wystartować w zaplanowanym – bardziej biegowym – składzie.  Sam obawiałem się o mój start, gdyż czepił się mnie jakiś wirus i przez  dwa tygodnie poprzedzające imprezę bolało mnie gardło, a i motywacja jakoś mi ostatnio spadła. Na szczęście udało się skonstruować mieszany skład zastępczy , wszystko zorganizować i jednak wystartować – w końcu robię to dla swojej przyjemności

Pamiętając pośpiech z zeszłego roku tym razem przyjeżdżam do Limanowej nieco wcześniej, aby spokojnie odebrać pakiet startowy i zaplanować trasę. Do startu jestem gotowy o 17, więc idę jeszcze zjeść obiad (pizzę oczywiście). Patrząc na mapę nie udaje się zaplanować trasy, pomiędzy niektórymi punktami brak jest połączenia o sensownej długości, dlatego zakładam zdanie się na intuicję.

Około 17:30 rozpoczynają się przemówienia na rynku w Limanowej, o 17:50 rozpoczyna się oznaczanie kart na starcie. Pogoda jest dobra – nie pada, jest chłodno, niestety padało przez kilkanaście godzin wcześniej, co oznacza, że na trasie będą hurtowe ilości wody i błota.

Startujemy z rynku w Limanowej o 18:00. Szybkim i równym tempem maszerujmy w stronę Słopnic, gdzie znajduje się PK1 (8 km)  (Punkt Kontrolny numer 1), podbijamy karty o 19:08, na liczniku pierwsze 8 km.

Następnie ruszamy na Łopień Środkowy, gdzie znajduje się PK2. Rozpoczynamy niebieskim szlakiem rowerowym, potem próbujemy optymalizować znajdując inne drogi, które niestety kończą się i trzeba po raz pierwszy przedzierać się przez krzaki z powrotem na niebieski szlak. Dodatkowo gęsta mgła i wilgoć nie ułatwia nawigacji. Do PK2 (12 km) docieramy o 20:01.

Dalej kontynujemy niebieskim szlakiem, aby przed Łopieniem poszukać zejścia w dół do Dobrej. Zejście udaje się znaleźć, ale jest piekielnie strome, jest bardzo błotnisko i ślisko, co kończy się pierwszym upadkiem, na szczęście bez obrażeń. W Dobrej schodzimy przy Flisarach, musimy jeszcze obejść rzekę przez most i już jesteśmy w PK3 (18km) o 21:02.

Następny punkt kontrolny jest na Ćwilinie, więc znowu do góry. Obmyślamy sprytny plan, aby wejść na jedną z oznaczonych na mapie dróg gruntowych, która to powinna się połączyć z niebieskim szlakiem. Na tym podejściu była bardzo gęsta i niemalże lepka mgła, do tego stopnia, iż idąc jedną stroną drogi nie widziało się przeciwległej jej strony. Oczywiście okazuje się, że naszkicowane drogi nie do końca pasują do rzeczywistości, nie udaje się realizować zaplanowanej strategii. Idziemy mniej więcej na azymut drogami, które mniej więcej prowadzą do celu, aż do momentu, kiedy kończą się wszystkie drogi, my jesteśmy jakieś 400 metrów od szczytu w środku lasu. Wtedy próbujemy się przebijać przez krzaki i las, ale chaszcze są bardzo gęste, mokre i jest bardzo stromo. Po parunastu metrach takiego podejścia jesteśmy cali podrapani i przemoczeni i mamy dosyć. Na szczęście po 30-40 metrach trafia nam się droga, którą docieramy do niebieskiego szlaku od drugiej strony szczytu (zachodniej) trochę nadrabiając (szlak pamiętam z zimowej wycieczki) – musimy się wrócić na Ćwilin w okolice ołtarza (którego szczerze to nie dało się zauważyć w tej mgle) do PK4 (23 km) o 22:36. (Miętowy dzięki serdeczne za zdjęcia). Na szczycie jest gęsta mgła, zimno i lekko wieje – minuta postoju sprawia, że dostaję drgawek z zimna, więc szybko uciekam z powrotem do lasu.

PK4 na Ćwilinie

Dalej miało być łatwo. Po prostu idziemy żółtym szlakiem do Mszany Dolnej. W rzeczywistości mgła utrudniała widoczność tak, że ciężko było śledzić oznaczenia szlaku, mylimy się, i schodzimy rowerowym szlakiem do Łostówki. Tam po asfalcie szybki marsz i docieramy do PK5 (32 km) o 0:35.

Teraz musimy przejść przez most na Mszance – dalej mogliśmy ruszyć czarnym szlakiem, ale zdecydowaliśmy się iść asfaltem do Podobina, aby potem napierać do góry drogą polną. Okazuje się jednak, że droga się stała prywatną własnością, co nas trochę zaskakuje. Więc musimy ją objeść – schodzimy najpierw do strumienia, potem próbujemy się z niego wydostać, ale nie jest łatwo gdyż wąwóz w którym płynie ten strumyczek jest stromy i obrośnięty chaszczami. Przedzieramy się przez drapaki i paprocie i trafiamy na jakąś drogę, potem na górę przez łąkę i jesteśmy w PK6.

Dalej nie mamy pomysłu, niby na oficjalnej mapie jest jakaś droga wzdłuż lasu, ale nie mam jej na swoich mapach i ciężko z mapy określić gdzie ona się zaczyna. Szukamy jej najpierw przed punktem kontrolnym, potem za nim – i na szczęście znajdujemy, zaczynamy schodzić w grupie innych ludzi. Droga oczywiście kończy się i dalej trzeba się przedzierać przez las, znowu jakimiś strumieniami, na szczęście las nie jest tak gęsto zarośnięty jak Ćwilin. O dziwo wychodzimy w dobrym miejscu, tuż przed kładką na Rabie, więc dalej jest już łatwo – drogą na Budzyń a potem asfaltem szybkim marszem do Glisnego za kościół, gdzie znajduje się PK7 (42 km) o 3:05. Tam dłuższa przerwa, gdyż w wiatach można spożyć kawę, ogrzać się przy ogniu oraz pogadać sobie z innymi uczestnikami imprezy.

Następna część trasy jest prosta nawigacyjnie, ale na pewno nie łatwa – po prostu czerwonym szlakiem na Luboń Wielki. Nie skracaliśmy przez zielony szlak, pamiętam z zeszłego roku, że nie ma pomiędzy nimi drogi, a nie chciało mi się znowu moczyć ledwo przeschniętych butów. Do PK8 (46 km) na Luboniu Wielkim docieramy o 4:25, tuż po świcie, zimnym i zamglonym.

X Maraton Kierat 2013 - Luboń Wielki

Dalsza część trasy jest ponownie łatwa nawigacyjnie, ale trudna technicznie. Następny odcinek to LOP (Linia Obowiązkowego Przejścia), czyli odcinek trasy, którą musi się przejść wg mapy. Jest to odcinek żółtego szlaku przebiegający moją ulubioną i przepiękną Perć Borkowskiego. Nad ranem we mgle niestety traci trochę swoich walorów, gdyż śliska skała spowalnia poruszanie się i stwarza zagrożenie upadku. Na szlaku jest jedno słabo oznaczone miejsce, gdzie szlak żółty zawraca o jakieś 300 stopni, a nie ma oznaczeń. Na szczęście dosyć szybko odnajdujemy ciąg dalszy szlaku, aby potem od niego uciec na wschód, aby drogą dotrzeć do PK9 (49 km), który znajduje się przy kamieniołomie o 5:33.

X Maraton Kierat 2013 - Kamieniołom

Teraz czekał nas jeden z dłuższych odcinków w większości przebiegający asfaltami. Zaczynamy żółtym szlakiem, i natrafiamy na bród na Rabie, poziom wody jest zbyt wysoki, aby przejść suchą stopą. Więc zakasujemy nogawki, ściągamy buty i pokonujemy go pieszo wbród.X Maraton Kierat 2013 - Przeprawa przez Rabę

Po przejściu okazało się, że niedaleko jest most, ale przejście przez wodę nie było takie straszne –  w sumie fajne doświadczenie. Dalej kierujemy się żółtym szlakiem do Olszówki, odbijamy do kościoła, a potem niebieskim rowerowym maszerujemy do Poręby Wielkiej, i dalej niebieskim do Koninek i czerwonym po asfalcie do PK10(59km) o 7:50.

Tutaj znowu jest problem nawigacyjny, gdyż na mapie nie ma ciągłych dróg, które w miarę prosto kierują do następnego punku. Więc zaczynamy iść na azymut dostępnymi drogami polnymi i leśnymi, co nam wychodzi całkiem dobrze, wychodzimy w Koninie na wysokości Pazyrówki, więc w prawo i następnie idziemy drogą przez Garłyty w kierunku na Kobylicę. A potem znowu na azymut przez łąki, rzekę, znowu łąki. Do PK11 (67 km) docieramy o 9:50.

Następny odcinek miał być znowu łatwy nawigacyjnie. Najpierw idziemy do Lubomierza, potem odbijamy na przełęcz Przegibek, a stamtąd drogami polnymi schodzimy w okolice leśniczówki, aby przekroczyć rzekę Kamienicę Gorczańską, na szczęście dzięki wycieczce sprzed półtora roku pamiętam gdzie na niej są mosty. W rzeczywistości nie poszło tak łatwo, bo drogi jakie wybieraliśmy były niesamowicie błotniste i dodatkowo kończyły się niespodziewanie od czasu do czasu. Dodatkowo cały czas lał deszcz, jakkolwiek w ogóle tego nie czułem W końcu jednak trafiamy na most koło leśniczówki i na parkingu Wiatrówki czyli PK12 (74 km) jesteśmy o 11:48.

X Maraton Kierat 2013 - Szukamy PK12

Patrząc na mapę następny odcinek miał być banalnie prosty nawigacyjnie, jedynie wymagający kondycyjnie, gdyż czekało nas podejście pod Wielki Wierch. Rozpoczynamy szlak, ale okazuje się, że droga którą idziemy prowadzi inaczej, niż jest zaznaczone na mapie. Więc wracamy się i błędnie kierujemy na północ i obchodzimy szczyt od tego właśnie kierunku. Po drodze jak zwykle kończą się od czasu do czasu drogi, trzeba iść po mokrej trawie, w końcu decydujemy się iść na azymut. Docieramy do PK13 (78 km) w Polankach o 13:38, tracimy dużo czasu. Podobno byliśmy jedynym zespołem, który dotarł tam od strony północnej

Plan na następny odcinek zakładał zejście do DK968 szeroką drogą dobrze oznaczoną na mapie, a potem wejście drogą przez Koszarki. Niestety znowu popełniamy błąd nawigacyjny i idziemy przez Bukówkę, mijając Nowy Buków od południa zamiast od północy. Na szczęście droga jest cały czas dobrej jakości i docieramy do PK14 (84km) o 15:11, nieco nadkładając odległość.

Przedostatni odcinek był prosty – zielonym szlakiem na Przełęcz Słopnicką, potem niebieski rowerowy aby ominąć Cichoń, a następnie zejść drogą biegnącą przy strumieniu. Po lewej cały czas widzimy moją ulubioną Mogielicę. Mniej więcej udało się zrealizować plan, schodzimy tylko troszkę zbyt nisko i musimy kilkaset metrów wracać do PK15 (92km), gdzie docieramy o 16:58.

Teraz szybka decyzja – została niecała godzina do mojego wewnętrznego limitu czasowego, czyli 24 godzin. Po uzgodnieniu z zespołem decyduję się przebiec ostatnie 8 km. Nie spodziewałem się, że dam radę, w końcu w nogach miałem już 100 km szlaków. A jednak udaje mi się przebiec cały odcinek i na mecie melduję się o 17:54, czyli 23 godziny i 54 minuty od startu.

X Maraton Kierat 2013 - Meta

Podsumowując – tegoroczny Kierat był dla mnie trudniejszy niż zeszłoroczny, było bardzo mokro, poznałem chyba wszystkie możliwe rodzaje błota, całą trasę przebyłem w przemoczonych do cna butach – przyjemne to nie jest, ale da się wytrzymać

X Maraton Kierat 2013 - Buciory

Mgła na wyższych szczytach (Łopień, Ćwilin, Luboń Wielki) bardzo myliła i utrudniała nawigację, dodatkowo przemaczała ubranie.  W tym roku bardzo ważne były umiejętności nawigacyjne. Na szczęście deszcz nie padał cały czas, a pod koniec wyszło słońce i na mecie przywitała mnie piękna tęcza:

IMG_20130525_182919_705

Zapis trasy na GPS (brakuje paruset metrów od startu, Oregon 450 czasami się blokuje z zapisem śladu)

Total distance: 103934 m
Max elevation: 1064 m
Min elevation: 391 m
Total climbing: 4777 m

Poniżej ślad z wykonanej przez nas trasy, GPS wskazał, że przeszedłem 104,6 km i 3660 metrów przewyższeń.

Trasa_kierat_2013

Ślad nałożony na mapę organizatorów:kierat2013

 

Wykres przewyższeń, jak widać na początku bywało ostro:

Wykres_wysokosci_kierat_2013

Oczywiście brawa i podziękowania dla organizatorów, wspaniała przygoda oraz świetna impreza :) Podziękowania również dla osób, które miałem okazje poznać oraz które mi towarzyszyły na szlaku – dłużej lub krócej , w szczególności dla Marty, dzięki też za zdjęcia, których użyłem w tej relacji