35 Maraton Warszawski 2013 – Relacja

Udało mi się przebiec pierwszy maraton uliczny. Tak się stało, iż był to 35 Maraton Warszawski. Jak do tego doszło może kilka słów poniżej.

Zacząłem biegać tak w miarę na poważnie w listopadzie 2012 roku, zapisałem się na Krakowski Bieg Sylwestrowy i chciałem przebiec te 10 km. Do tej pory biegałem dystanse maksymalnie o długości 2 kółek po Błoniach czyli około 7 km. Bieg Sylwestrowy przebiegłem, spodobało mi się. Wiec sprawdziłem biegowy kalendarz – następną imprezą był Półmaraton Marzanny w marcu 2013 roku. No cóż, zacząłem się przygotowywać, ponieważ dystans 21 km był już większy i dla mnie w tym czasie nieosiągalny. Po raz pierwszy miałem okazję biegać zimą, przy ujemnych temperaturach. Poszło nadspodziewanie dobrze, dlatego pomyślałem o pełnym maratonie ulicznym – oczywiście o najbliższym, czyli Cracovia Maraton. Niestety czy też na szczęście obserwując postępy odpuściłem ten start – nie byłem gotowy na królewski dystans. Dodatkowo miałem podejrzenie dyskopatii, musiałem nieco odpuścić treningi nieco. Rozpisałem sobie kolejny plan celując w jeden z jesiennych maratonów – Wrocławski, Warszawski lub Poznański. Po drodze przemaszerowałem/przebiegłem Maraton Kierat, w czerwcu wróciłem do biegania. W lipcu nastąpił wybór – biegnę w Maratonie Warszawskim.

Rozpocząłem ostatni etap przygotowań, długie wybiegania w najcieplejszym okresie roku. Było ciężko :), trzeba było wstawać rano w niedziele aby zdążyć z długimi wybieganiami w sensownej temperaturze. Nie byłem w stanie biegać cztery razy w tygodniu, najwyżej trzy i to po tym, jak zrezygnowałem z treningów mojego ulubionego badmintona i odpuściłem wyjazdy w góry. W sierpniu przebiegłem bardzo dobrą imprezę na orientację – Izerską Wielką Wyrypę, co mi bardzo dało w kość – coś sobie zrobiłem w lewą łydkę i prawy dwugłowy mięsień uda, które to dawały o sobie znać na każdym treningu we wrześniu, pomimo znacznej redukcji ich objętości.

Poniżej widać, ile biegałem od listopada (wliczając Kierat i Izerską Wielką Wyrypę):

moje_bieganie

Ostatni tydzień praktycznie bez biegania, jedna krótka i spokojna przebieżka, a ciągle czułem jakieś bóle i napięcie w łydkach. Jakkolwiek postanowiłem, że pomimo braku pewności siebie, wystartuję.

Jadąc do Warszawy zastanawiałem się na jaki czas się nastawić. Marzy mi się okolica 4 godzin. To znaczy muszę utrzymać średnie tempo co najmniej 5:46 min/km a raczej nieco szybsze, ze względu na błędy naliczenia dystansu w Endomondo. Do głowy mi przychodzi utrzymanie tempa 5:30.

IMG_20130929_085239_831

Z takim też nastawieniem rozpoczynam bieg, biegnie mi się całkiem dobrze, trzymam tempo w okolicach 5:30 i szybciej. Pierwsze 5 km biegnie się lekko i bez problemów, nic nie boli tak jak na zwykłych wybieganiach, uciekam nieco Piotrowi, z którym rozpoczynam ten bieg. Dziesiąty kilometr – w dalszym ciągu biegnie mi się bardzo fajnie, gdzieś na 11 km jest tunel Wisłostrady, przebiegnięcie tamtędy razem z pół tysiąca innych biegaczy, którzy krzyczą na całe gardło jest niezapomnianym przeżyciem :).

mwa13_01_kgl_20130929_131402_1

Wyprzedzam zająca z napisem na balonikach 4:00 i powoli się od niego oddalam. Piętnasty kilometr to Łazienki Królewskie, bardzo ładne miejsce, powoli zaczynam czuć ból w udach – zaczyna boleć mnie czterogłowy obydwu ud, co się nigdy wcześniej nie zdarzyło na żadnym treningu. Przypominam sobie o żelu, biorę pierwszy z nich na 18 km. Trzy kilometry dalej zaczynam czuć że słabnę, ale staram się trzymać tempo, niestety bezskutecznie. 27 km to podbieg na Arbuzowej, tutaj doganiają mnie najpierw Monika a chwilę potem baloniki z napisem 4:00 h … Biegnę kolejny żel, nic to nie daje, biegnę coraz wolniej dalej, na 29 km próbuję się rozciągać – próba rozciągnięcia kończy się natychmiast skurczem łydki i mięśnia dwugłowego uda, muszę czekać kilka sekund, zanim ruszam dalej. Więcej nie będę próbował się rozciągać. Nogi mam sztywne, biegnę, trochę maszeruję, biorę kolejne żele, na niewiele to się zdaje. Na 33 km mijam wspaniale dopingującą ekipę Golden Team, na 36 km dogania mnie Ania, co mnie trochę motywuje, uciekam do przodu. Kolejny żel, zatrzymuję się przy każdym wodopoju, staram się nawodnić. Na 40 km znowu dogania mnie Ania, i tym razem mnie zostawia w tyle, ostatnie 2 km, a ja nie mam siły, ostatni zakręt i prosta na stadion, mija mnie Grzesiek, na zakręcie schodzę ale zbieram się i biegnę ostatnie 500 metrów.

mwa13_01_sch_20130929_132945_1

Szukam mety – jest, jeszcze kawałek. Ufff, pierwszy maraton w moim życiu pokonany, jeszcze pamiątkowy medal i schodzę do szatni. Nie jestem w stanie zgiąć nóg w kolanach- uda są kompletnie sztywne, każda próba rozciągania to natychmiastowy skurcz. Przebieram się i idę zrobić pamiątkowe zdjęcie. Czas netto to 4:23:17. Dużo, ale jestem szczęśliwy, że udało mi się przebieg pierwszy maraton uliczny.

IMG_20130929_142018

Krótka analiza post mortem – wygląda, że za ostro zacząłem jak na swoje możliwości. Należało zacząć tempem około 5:50-6:00 min/km, a potem stopniowo przyśpieszać, jeżeli tylko dałbym radę. Przeciążone i zakwaszone mięśnie odmówiły posłuszeństwa lekko przed 30 kilometrem, dodatkowo zbiegło się to ze ścianą – brakiem energii, z podwójnymi problemami ciężko jest walczyć. Następna okazja do poprawy to albo Dębno, Orlen albo Cracovia Maraton :).

maraton_tempo