XI Bieg Rzeźnika 2014

Od kiedy pierwszy raz się pojawiłem w Bieszczadach odwiedzam je co najmniej dwa razy w roku aby podziwiać widoki i cieszyć się ciszą, jaka zapada wieczorem. Ale przez te kilka lat nie przyszło mi do głowy, że będę je odwiedzał po to, aby tam pobiegać. Na ten pomysł wpadłem na początku tego roku – Bieg Rzeźnika – dlaczego nie ? Po walce na szybkie palce i szybkie łącza w czasie zapisów okazało się, że mam szczęście i udało się dostać na listę startową.  Nie jestem zaawansowanym biegaczem, więc ten cel ustawił mi treningi w pierwszej połowie 2014 roku. Starałem się raz w miesiącu wystartować w imprezie na 50 km, najlepiej po górach – w tym cyklu udało się przebieg Rajd Czterech Żywiołów, Rajd Dolnego Sanu, Rudawską Wyrypę oraz Maraton Kierat. Oprócz tego wziąłem udział w imprezach z cyklu Perły Małopolski w Skale i Szczawnicy oraz praktykowałem normalne (lekkie) treningi dwa razy w tygodniu plus długie wybiegania w weekendy, w które nie było zawodów. Ostatni bardzo bardzo długi bieg, Maraton Kierat, potwierdził, że dam radę ukończyć Bieg Rzeźnika (wg moich analiz wyników zawodników z zeszłego roku czas na Rzeźniku to około 69-70% czasu Kieratu z danego roku). Może nie było na to bezpośredniego przełożenia w czasie pokonania trasy, ale biorąc poprawkę na tegoroczne utrudnienia na trasie Kieratu wyglądało, że dam radę. Ze względu na to, że Bieg Rzeźnika biega się parami, dobrałem się z osobą, która w podobnym czasie przebiegła Maraton Warszawski, zakładając oczywiście, że od tego momentu oboje się rozwinęliśmy biegowo. Tak więc stworzyliśmy zespół typu MIX z Moniką. Niestety nie mieliśmy okazji zbyt wiele pobiegać razem, tylko trochę po asfaltach krakowskich w czasie Cracovia Maraton, kompletnie nic nie biegaliśmy razem w górach. Dlatego też celem było ukończenie biegu, cokolwiek ponad to będzie sukcesem.

Planując bieg rozpisuję sobie czasy – pierwszy (do przełęczy Żebrak) i drugi (do Cisnej) etap nieco szybciej (średnie tempo 8-10 min/km), trzeci (do Smerka) troszkę wolniej (10,5 min/km) – jakkolwiek na tyle szybko, aby mieć 1,5 godziny zapasu przed zamknięciem trasy. Wtedy to etap czwarty (do Brzegów Górnych) oraz piąty (do mety w Ustrzykach Górnych) można już szybko przemaszerować. Cały plan opiera się na bieganiu na co najwyżej pierwszym zakresie. Cokolwiek uda się uzyskać czasowo ponad to będzie naszym sukcesem. Trzeba brać pod uwagę różne ryzyka – bieganie parami jest trudniejsze niż bieganie samemu – chociażby dlatego, że prawdopodobieństwo kontuzji jest dwa razy większe (jest cztery kostki do zwichnięcia zamiast dwóch, cztery kolana do wykręcenia i dwa żołądki do wymiotowania z przedawkowania żelów itp) oraz to, że zespół biegnie tempem słabszego ogniwa. Dodatkowo w naszym przypadku – dosyć pechowo Monika miała wypadek na rowerze dwa tygodnie przed biegiem – obiła kolano i uszkodziła sobie ramię, przez co biegła z jednym kijkiem. Jeszcze w Krakowie przygotowuję przepaki

IMG_20140618_164020

Po odbiór pakietów przybywamy dzień wcześniej, spotykając się ze znajomymi (pozdrowienia dla Natalii, Dominika, Roberta, Andrzeja, Tomasza, Grzegorza „Grubego”, Mirka, Michała i Mateusza) i wysłuchując wykładów Marcina Świerca oraz sympatycznie poprowadzonej odprawy.

IMGP8902
XI Bieg Rzeźnika – wykład Marcina

Odbieramy pakiety, konsumujemy przygotowany dla nas makaron i wracamy na kwatery aby spróbować się trochę przespać. Przygotowania zajmują mi trochę czasu więc ostatecznie śpię tej nocy około 30 minut. Dobre i to :), wstaję 30 minut po północy.

Z Moniką spotykamy się o 2 w nocy w Cisnej by autokarami podjechać na start do Komańczy. Jest fajnie chłodno, nie pada. Na starcie atmosfera bojowa, wszyscy słuchając bębnów rozgrzewają się do boju okrzykami.

To są czołówki uczestników Biegu Rzeźnika

Równo o 3:30 rozlega się wystrzał i ruszamy. Na pierwszym etapie daję sobie na wstrzymanie, staram się trzymać tempo w okolicach 7:00-8:00 min/km, aby nie zabrakło sił w końcówce. Pierwsze kilka km to asfalt/szuter po prawie płaskim terenie, powolutku się rozgrzewamy, pomimo tego, że lekko pada.  Mijamy Duszatyn, potem przepiękne jeziorka Duszatyńskie i zaczynamy podbieg na Chryszczatą. Jest mgliście i dosyć zimno, ale padać przestało. Poprzez kolejne szczyty, spotykając po drodze Andrzeja, docieramy do przełęczy Żebrak. GPS pokazuje już 18,7 km zamiast 16,7 km – na szczęście jesteśmy tam pięć minut przed planem. Ja wypijam dwa kubki wody, zaś Monika nabiera tylko wody do plecaka i lecimy dalej, szkoda czasu na ten, moim zdaniem, niepotrzebny przepak. Teraz droga do Cisnej przez kolejne szczyty – Jaworne, Wołosań, Sasów, Berest, Osinę i na końcu Hon. Po drodze mijamy znajomych: Natalię i Dominika, który ma problemy z kolanem oraz Grzegorza P., który raczej nastawia się na zamykanie stawki. Teraz mocny zbieg, a dla niektórych zjazd na czterech literach, stokiem wyciągu narciarskiego do Bacówki pod Honem, zbieg asfaltem i jesteśmy na pierwszym przepaku w Cisnej równo 5 godzin od startu, więc mamy godzinę i piętnaście minut zapasu. Szybko zabieramy kijki, uzupełniamy zapasy wody (co nam zabiera 12 minut) i ruszamy dalej.

Bieg Rzeźnika - przepak w Cisnej
Bieg Rzeźnika – przepak w Cisnej (dzięki za zdjęcie Ewa)

Teraz zaczyna się najdłuższy etap biegu, najpierw mozolne podejście pod Małe Jasło, Jasło właściwe i Okrąglik. IMG_20140620_111041-001

Na granicy na Okrągliku odbijamy na Fereczatą i zbiegamy na drogę Mirka – tutaj także chyba wszyscy biegli skrótem, czerwony szlak gdzieś uciekał na prawo, jakkolwiek naturalnie się biegło w dół stromą drogą, gdzieś zabrakło oznakowania.  Na zbiegu z Fereczatej zaczynają się też niestety kłopoty Moniki z kolanami – bardzo ciężko jej się porusza w dół, musimy mocno ograniczać tempo zbiegów. Na szczęście na prawie płaskim jest w porządku, więc zbiegamy drogą Mirka do Smerka – na przepaku jesteśmy 9 godzin po starcie, więc mamy 1,5 godziny zapasu.

XI Bieg Rzeźnika - w drodze na przepak do Smerka
XI Bieg Rzeźnika – w drodze na przepak do Smerka

Około 10 minut zajmuje nam uzupełnienie płynów i wymrożenie/nasmarowanie bolących miejsc, lecimy dalej. Tutaj zjadłem najsmaczniejszą kanapkę z serem żółtym jaką było mi ostatnio konsumować (Ser z Ryk). Teraz podejście pod Smerek, jest ciężko, powoli czekając na resztę zespołu napieram do góry. Na szczycie jest już lepiej, niestety nie możemy już zbiegać do Przełęczy Orłowicza, mocno maszerujemy podbiegając trochę, najpierw na Osadzki Wierch i Roh, potem na Połoninę Wetlińską.

Bieg Rzeźnika 2014 - Połonina Caryńska
Bieg Rzeźnika 2014 – Połonina Wetlińska

Teraz mocne zejście i jesteśmy w Brzegach Górnych na ostatnim przepaku  około godziny 16:00 – mamy godzinę zapasu. Wiem teraz, że na pewno dotrzemy do mety w limicie czasu, o ile nie złapiemy kontuzji. Uzupełniamy wodę (niestety zapominam o napoju energetycznym) i zaczynamy podejście na Połoninę Caryńską. Robi się bardzo ciepło i  tym razem mi się kończy prąd i to Monika musi na mnie czekać od czasu do czasu – to podejście mnie prawie dobiło. Na grzbiecie ruszamy szybkim marszem – nie chcę ryzykować na tym etapie tego, że Monice wysiądą całkowicie kolana, więc zgadzam się na marsz zamiast bieg, raczej już nie wygramy tego biegu ;).

Bieg Rzeźnika 2014 - końcówka Połoniny Caryńskiej
Bieg Rzeźnika 2014 – końcówka Połoniny Caryńskiej

Odzywa mi się trochę boleśnie obita lewa kostka, która dostała na asfaltach, ale generalnie wszystko jest w porządku – tylko mięśnie są sztywne jak zwykle przy takim dystansie, jakkolwiek jestem zaskoczony zbiegami – mięśnie czworogłowe ud bardzo ładnie pracują, więc zbiegi ciągle wchodzą bardzo ładnie. Dopiero pod sam koniec podbiegamy do mety i próbujemy pobić 15 godzin, co się udaje – na mecie meldujemy się 14 godzin i 57 minut po starcie, ponad godzinę przed limitem czasu, jesteśmy 54 na 89 MIXami na mecie.

XI Bieg Rzeźnika - na mecie
XI Bieg Rzeźnika – zespół nr 97 na mecie

Podsumowując – Bieg Rzeźnika to legendarna, ale też bardzo ciekawa i bardzo dobrze zorganizowana impreza posiadająca swój unikalny urok i klimat. Nie dziwię się, że zapisy się skończyły w tym roku po 10 minutach – na pewno było warto także zapłacić za pakiet startowy – organizacja, atmosfera imprezy oraz widoki na trasie są tego warte. Porównując z innymi biegami – w tym roku Kierat był dla mnie cięższy głównie ze względu na wiatrołomy i upał, ale także być może dlatego, że bieganie w parach jednak narzuca ryzy zdrowego rozsądku. Na pewno w tym roku pomogła pogoda – było idealnie – nie za zimno, nie za ciepło, idealne warunki do biegania. Zbiegi i podejścia (oprócz ostatniego) wchodziły ładnie, można jeszcze trochę z tego czasu urwać. Specjalnie podziękowania dla Moniki, która pomimo tego, że nie mogła ruszać jedną ręką ze względu na kontuzję nie wycofała się i dała radę dociągnąć do końca biegu.

Podczas biegu świetnie spisały się nowe buty, Inov-8 Trailroc 245, lżejsza odmiana Trailroc 255 których używałem do tej pory. Są bardzo cienkie z wierzchu, dobrze odprowadzają wilgoć, przy tym dobrze tym razem dobrałem rozmiar (numer za duże), więc uderzenia stopą o kamienie nie zostawiły żadnych śladów na palcach czy stopach. Pierwszy raz od nie wiem kiedy nie mam ani jednego pęcherza po biegu na dystansie większym niż 20 km. Zgodnie z oczekiwaniami mój Garmin Fenix 2 nie wytrzymał całej trasy (pewnie za wolno biegam) i rozładował sie po 13,5 godzinie (cały czas monitorując HR), niestety zapomniałem zabrać przenośnej ładowarki na przepaku w Cisnej, ale też nie zawiesił się, jak to ma w zwyczaju.

Poniżej podsumowanie trasy na mapie wektorowej, jakkolwiek w skrócie – trasa miała 77,5 km w poziomie i 3,4 km w pionie.

Total distance: 77866 m
Max elevation: 1324 m
Min elevation: 495 m
Total climbing: 5837 m