Łemkowyna Ultra Trail 70 2014 – relacja

Tak właściwie to nie miałem brać udziału w Łemkowyna Ultra Trail w tym roku. I gdybym taką decyzję utrzymał, byłby to błąd, którego szybko bym sobie nie wybaczył. Na szczęście znowu podjąłem spontaniczną decyzję i jednak pojawiłem się na tej świetnej, jak się okazało, imprezie.

Planując starty w 2014 roku zamierzałem skupić się na dwóch celach – przebiegnięciu Biegu Rzeźnika oraz zdobyciu kilku punktów do PMNO podczas bardzo przyjemnych imprez na orientację na dystansie około 50 km. Przy okazji też chciałem pobiegać sobie na Perłach Małopolski. I to się wydawało na tyle zajmujące, że nie pomyślałem, że zapiszę się na kolejny bieg górski, tym bardziej, że miała to być pierwsza edycja tego biegu i miałem trochę obaw z tym związanych. Jak się okazało – zupełnie niesłusznie. Ale po kolei.

Tak więc na imprezę zgłaszam się prawie w ostatnim możliwe terminie. Nie przygotowuję się jakoś mocniej – po prostu sobie biegam po górach jak dotychczas, robiąc wybiegania w Bieszczadach czy podczas Pereł Małopolski. No cóż, to tylko kolejny bieg w górach, z wyznaczoną dobrze oznakowaną trasą i tylko czterem punktami kontrolnymi, więc to trochę takie łatwiejsze TP50.

Trochę się niestety działo niedobrego z moim zdrowiem przed imprezą, praktycznie dwa tygodnie przed startem przechorowałem, dzień przed imprezą byłem jeszcze mocno przeziębiony.  Ale nie odpuściłem i dzień przed imprezą – w piątek – pojawiam się po odbiór pakietu startowego. Tam nastąpiła dokładna (naprawdę!) kontrola obowiązkowego wyposażenia, a że właściwie taki komplet wyposażenia zawsze mam przy sobie podczas biegania dłuższych dystansów, więc nie było  problemów z przejściem tej kontroli.

W sobotę rano pojawiam się na starcie i robimy sobie ze znajomymi zdjęcie: IMG_0551-001I rozpoczynamy bieg, spokojnie się rozgrzewam (w sumie tak do końca biegu ;) ):

IMG_0553-001Wstaje dzień, wg prognoz miało być pogodnie i ciepło, rano jednak było lekkie zachmurzenie i temperatura w okolicach zera stopni.

IMG_0556-001Pierwszy fajny widok pojawił się na podejściu pod Magurę, w tle pojawiła się pokryta szadzią Halka.

IMG_0559-001Potem dalej napieramy na Garb, tutaj swój właściwy charakter zaczyna pokazywać trasa – ponieważ przez kilka dni przed biegiem padał deszcz, na szlaku jest miejscami gigantyczna ilość błota i ciężko jest się poruszać, gdyż błoto zasysa buty i utrudnia podbiegi oraz stwarza zagrożenie na zbiegach. No ale przecież to Beskid Niski, ojczyzna każdego znanego ludzkości błota ;)

IMG_0562-001Po zbiegu z którego trafiamy do Sanktuarium św. Jana z DukliIMG_0563-001Teraz w dół do DK19, organizatorzy wytyczyli szlak omijając tę drogę krajową, należało tylko ostrożnie ją przekroczyć, kiedy nie nadjeżdżały samochody.

IMG_0565-001Od razu za nią rozpoczyna się podejście na Cergową, na szczycie wita nas przepiękny widok – na drzewach utworzyła się warstwa szadzi, która podczas przebiegania pod nią zrywała się i spadała na głowy w postaci prawie śniegu :) IMG_0566-001Chwilę biegniemy w bajecznym otoczeniu zastanym na Cergowej

CergowaZbiegamy do Lubatowej, po drodze przewracam się dwa razy, ale nieszkodliwie – buty całkiem dobrze trzymają.

I po Cergowej (z tylu z prawej)A potem asfaltem napieramy do Iwonicza Zdroju, gdzie był pierwszy punkt odżywczy i kontrolny na 21 kilometrze trasy. Przełykam orzeszki, pakuję bułkę z serem do schowka w kurtce, biorę kubek kawy do ręki i lecę dalej – planuję, że wody w bukłaku ma mi wystarczyć do Puław, czyli następnego punktu. Teraz podejście pod Suchą Górę i Mogiłę

I wylot z Iwonicza ZdrojuI już jest zbieg do Rymanowa Zdroju, ładnego miasteczka uzdrowiskowego, kuracjusze (i kuracjuszki) oklaskami reagują ludzie widząc uczestników biegu, więc jest przyjemnie :)

Przelot przez Rymanów ZdrójTeraz jest chwila przelotu asfaltem, więc się nudzę sprawdzam pocztę w komórce,wrzucam fotkę na fejsa, itp ;) . W odpowiednim momencie odbijam w prawo na szlak na Dział, którym dobiegamy do nieistniejące wsi Wołtuszowej, w której znajdują się posągowe drewniane postacie łemkowskie.

WołtuszowaTeraz w dół, przez strumień i do asfaltu. Trochę kończy mi się prąd, po prostu zapominam o jedzeniu, trzeba się skupiać na trasie i na tym, aby nie pośliznąć się i nie wylądować w błocie :)

Przed PuławamiAsfaltem tym chwile napieram (w sumie 6 km), wbiegam do Puław Dolnych, skręcam w drogę do Puław Górnych, a tam drugi punkt kontrolny oraz mnóstwo fajnego jedzenia i napojów. Niestety nie zrobiłem zdjęcia, ale obfitość pożywienia można pooglądać w relacjach innych uczestników. Na punkcie zostaję nieco zbyt długo, uzupełniam płyny i ruszam dalej. Pogoda jest przepiękna, widoki jesienne, nic tylko napierać. I po PuławachTeraz chwilę będzie do góry, na Skibce, Smokowską, Wilcze Budy i Tokarnie, :

IMG_0592-001Nieświadomie mijam tereny, na których miesiąc temu biegałem Mordownika (4 km na południe są Polany Surowiczne).

W Przybyszowie (kolejna nieistniejąca wieś) znajduje się trzeci, ostatni punkt kontrolny. Jestem sporo przed limitem, spokojnie cieszę się biegiem, tym bardziej, że na punkcie była Coca Cola !!! :)

Ostatni punkt odżywczyNiestety na ostrym i śliskim zbiegu do punktu coś się dzieje z moim lewym kolanem. Od tego momentu mocniejsze zbiegi są poza moim zasięgiem, jeszcze spokojniej niż do tej pory napieram do przodu. Teraz już ostatnich kilka kilometrów, niestety mija wolno. Powoli kończy się dzień, mijam krowy zaparkowane na pastwiskach beznamiętnie przyglądające się biegaczom.IMG_0602-001Wchodzę na Wahaliwski Wierch, mijam jakąś studencką imprezę, więc zostaje tylko zbieg do Komańczy. Zbieg częściowo jest w lesie, a ponieważ jest już po zachodzie słońca, robi się ciemno. Jednak nie chce mi się tracić czasu na szukanie czołówki, powoli (ze względu na kolano) poruszam się do przodu, czasami wpadając w większe kałuże, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Przechodzę pod wiaduktem w Komańczy i zaczynam szukać mety. Kurczaki … , jeszcze kilometr po chodniku. Ale w końcu jest meta, 11 godzin i 13 minut po starcie. Najwyższy czas :) GPS pokazał 70 km i 2650 metrów w górę.

MetaNiestety na mecie nie korzystam z posiłku regeneracyjnego (chyba niedosłyszałem wolontariusza o możliwości zjedzenia czegoś ciepłego) – czego bardzo żałuję, gdyż jedzenie było pyszne, a ponieważ minute po zatrzymaniu się zaczynam marznąć, więc ubieram na siebie wszystko co mam i uciekam do oddalonego o kolejny kilometr depozytu. Tam spotykam znajomych, z którymi przy kominku rozmawiamy o naszych wrażeniach z biegu i błędach Fenix-a 2 (wyłączył się bez ostrzeżenia na godzinę przed metą – grrr) do przybycia autobusu do Chyrowej.

DSC_0012Czas chyba na krótkie podsumowanie. Impreza bardzo mi się podobała, na pewno polecam ją miłośnikom biegów terenowych i górskich. Jestem bardzo bardzo pozytywnie zaskoczony dobrą organizacją startu, oznakowania trasy punktów kontrolnych  (za pomocą taśm oraz dodatkowo chorągiewek) i mety, na których wybór napojów (woda, izotonik, kola, kawa, herbata) oraz jedzenia (zupa, orzeszki solone i niesolone, rodzynki, banany, ciastka, bułki) naprawdę robił pozytywne wrażenie. Malutki minusik dałbym za odległość depozytów i pryszniców od mety w Komańczy – przebycie tego dystansu na sztywnych nogach przy lekkim mrozie nie było przyjemnością, w nocy też nie było tak prosto tam trafić.
Myślę, że w następnym roku z bardzo dużym prawdopodobieństwem się tutaj ponownie pojawię, raczej znowu na trasie 70 km, która jest po prostu przyjemna. Trasa150 km to niezły hardcore :), gdyż całość utrudnia wszechobecne błoto, które zwiększa dwukrotnie wagę obuwia biegowego, utrudnia poruszanie się oraz wymaga więcej energii niż poruszanie się po asfalcie czy szutrze. Ponieważ jest to pierwszy bieg górski, w którym brałem udział w pierwszej jego edycji, to postaram się wziąć udział we wszystkich jego edycjach :).

Co do sprzętu – na Beskid Niski trzeba zabierać buty o największej błotnej przyczepności – żadne tam buty do biegania w góry, rozważam dokupienie coś z serii Mudclaw albo X-talon (lub odpowiedniki innych marek).

Tak więc w tym roku udało się przebiec niezły kawałek Głównego Szlaku Beskidzkiego – od Chyrowej podczas niniejszego biegu – aż do Ustrzyk Górnych podczas Biegu Rzeźnika – razem 150 km GSB.

Przebieg trasy ma mapie wektorowej:

Total distance: 69293 m
Max elevation: 806 m
Min elevation: 367 m
Total climbing: 4932 m

ps. Z innej beczki, zastanawiam się, czy organizatorzy nie rozważali odwrócenia przebiegu trasy :), wtedy zrobiłbym do końca GSB w Beskidzie Niskim.