Gorce Ultra-Trail GUT 102 2018- relacja

Zbierając brakujące punkty do UTMB w tym roku zaplanowałem dwa starty – pierwszy z nich to powtórka nieudanego startu w Łemkowyna Ultra Trail na dystansie 150km (wycenionego na 6 punktów ITRA), drugi to mój pierwszy start w moich ulubionych Gorcach – czyli start w Gorce Ultra-Trail GUT 102. Ultramaratonu górskiego na dystansie 102km (wycenionego na 5 punktów ITRA).

Start jest zaplanowany na 4 rano, więc tradycyjnie podjeżdżam do bazy zawodów samochodem. Ze względu na olbrzymie opady kilka tygodni wcześniej i zerwany most w Kamienicy poznałem całkiem sporą cześć okolicy Limanowej i Mogielicy szukając sensownego objazdu. Dobrze, że używam dwóch nawigacji samochodowych naraz, bo nawigacja Google pcha czasami w takie drogi, że moje zawieszenie nie dałoby rady. Po dojechaniu do bazy samochód stanie się moją sypialnią. Widzę, że całkiem sporo zawodników robi to samo – jeżeli na zawody przyjeżdża się samemu z Krakowa to nie ma sensu wynajmować lokalu aby skorzystać z niego przez 2 godziny.  W biurze zawodów jestem obsłużony sprawnie, błyskawicznie i bez problemów, zamieniam parę słów z Grześkiem, który jest jednym z organizatorów i idę spać. Śpię pięć godzin, czyli prawie tak samo jak w każdy normalny dzień, wstaję wypoczęty i gotowy do działania. Pierwszy raz w życiu mam okazję podziwiać zupełnie nieużywane Toy-Toye ;).

Start

Pogoda rano jest dobra, jakkolwiek prognozy zapowiadają opady o różnym natężeniu i burze – dzień startu jest to jedyny dzień sierpnia 2018 roku z temperaturą poniżej 20 stopni Celsjusza, w sam raz na bieganie. Bieg planuję tak, aby ukończyć go w pierwotnym limicie, czyli 16 godzinach. Przed startem o 4 w nocy wita nas i żegna lokalny zespół:

Startujemy parę minut po 4 rano, jest ciemno. Pierwsze pięć kilometrów to rozbiegówka asfaltem do drogi gruntowej prowadzącej do zielonego szlaku na Lubań. Nie spieszę się tutaj, truchtam sobie w tempie 5:30 min/km, rozgrzewam się. Zaraz potem zaczyna się długie podejście zielonym szlakiem na Lubań. Na szlaku jest tłok, powoli napieram do góry. Na Lubaniu, czyli 11,6 km trasy jestem po godzinie i 50 minutach. Na szczycie i w wieży mgła i nic nie widać.

(Byłem tutaj kiedyś na świcie i widoki są przednie – można je zobaczyć tutaj „Świt na Lubaniu”.)

Po zameldowaniu się na szczycie Lubania ruszam w dół kamienistym i technicznym szlakiem, który potem się wypłaszcza i pozwala na bieg. Czuję, że nie mam jakoś mocy – niby biegnę szybciej niż planowałem, ale nie mogę się rozpędzić ani poderwać do boju. Do tej pory było całkiem ciepło, powoli zaczyna lać deszcz. Ulewa się wzmaga, ale ubieram kurtkę i lecę dalej, co mam zrobić :). Poniżej zdjęcie od Ultralovers zrobione gdzieś w środku burzy i ulewy.

Przełęcz Knurowska

Do przełęczy Knurowskiej droga prowadzi prawie cały czas w dół. Tym odcinkiem biegłem kiedyś podczas Kieratu, kiedy po wichurach leżało tutaj mnóstwo powalonych drzew. Docieram tam w strugach deszczu po 3 godzinach i 35 minutach od startu, czyli lekko lepiej niż wg planu. Po uzupełnieniu wody ruszam dalej. Trochę przestaje padać, przez najbliższe kilka godzin z nieba będzie się sypał tylko kapuśniaczek. Po chwili trasy 102km i 48/84km rozdzielają się, robi się pusto na szlaku. Po dosyć krótkim podejściu zaczynam rozpoznawać znajome rejony okolicy Turbacza, na przykład Długą Polanę, jak widać chmury się nieco podniosły.

(Widoki bez chmur można zobaczyć na zapisie jednego z moich treningów w Gorcach)

Oczywiście zapatrzony w widoki wywalam się w błoto, ale i tak jest przyjemnie. Przebiegam obok schroniska i wbiegam na Turbacz, najwyżej położony dzisiaj punkt trasy. Trochę pada.

W dosyć dużym błocie zbiegam z Turbacza do jedynego dzisiaj odcinka poza szlakami (pamiętam jak dwa lata temu pomagałem organizatorom dostarczyć wycinek GPX dla tego odcinka). Potem zielonym szlakiem cały czas praktycznie biegnąc najpierw żółtym a potem czarnym do Bukowiny Obidowskiej, gdzie zbiegam zielonym szlakiem do Obidowej.

Obidowa

W Obidowej jest kolejny punkt kontrolny dzisiejszej trasy – więc uzupełniam wodę, wcinam orzechy, rodzynki i banany. No i lecę dalej, dowiaduję się, że jestem gdzieś koło 55 miejsca (na 84 zawodników) po 6 godzinach i 22 minutach. Jestem trochę zdziwiony, bo tempo nie wydaje mi się najgorsze, serio tutaj latają jacyś wymiatacze :) wyczesani po punktach ITRA :).

Ruszam dalej – przez okolice schroniska Stare Wierchy dalej czerwonym szlakiem z powrotem pod Turbacz. Przed kopułą szczytową odbijam na Halę Turbacz (gdzie byłem polować na krokusy w kwietniu).

Potem zbieg do przełęczy Borek i znowu do góry na Kudłoń i Gorc Troszacki.

(Byłem kiedyś na Kudłoniu i Gorcu Traszackim w zimie przedzierając się przez głęboki śnieg)

Za Jaworzynką trasa zbiega ze szlaku, miejsce jest świetnie oznaczone.  Zbiegam do kolejnego punktu kontrolnego i przepaku w Rzekach.

Rzeki – przepak

Dotychczasowe 63km zajęło mi 9 godzin i 26 minut, dosyć długo. Ale nie jestem jakoś bardzo zmęczony, ot normalne znużenie długim biegiem.

Na przepaku zmieniam skarpety i buty, doładowuję plecak żelami i staram się najeść do syta. A ułatwiają mi to panie z Koła Gospodyń Wiejskich i ich cudowne kanapki. Dodatkowo świetna obsługa na punkcie sama dolewa mi wody do bukłaka, nie muszę się ruszać z ławki :), wystarczy że konsumuję wszystko co znajdę w zasięgu wzroku.

Niestety przez te luksusy spędzam w punkcie zbyt dużo czasu bo aż siedemnaście minut – te siedemnaście minut zadecyduje o mojej motywacji w dalszej części biegu. Podnoszę się i ruszam dalej. Asfaltem do Lubomierza i potem żółtym szlakiem przez Jasień i Kutrzycę na Mogielicę, gdzie byłem ostatnio w marcu pobiegać po śniegu. Generalnie idzie mi dobrze aż do Przełęczy pod Małym Krzystonowem, gdzie mijamy ratowników GOPR. Na podejściu na polane Stumorgową tracę siłę, normalnie prawie tutaj wbiegam, teraz mam w nogach ponad 70 kilometrów i idzie całkiem słabo.  Na Polanie podbiegam ale znowu podchodząc pod szczyt Mogielicy kończą mi się siły jeszcze bardziej, muszę usiąść. Na szczycie spodziewałem się sędziów i kontroli obecności, ale pod wieżą nie ma nikogo więc lecę dalej. To był chyba pierwszy raz, kiedy byłem na szczycie Mogielicy a nie byłem na wieży. Właśnie minęło 12 godzin biegu i 75 kilometrów trasy.

(Na Mogielicy byłem wielokrotnie, zdjęcia można zobaczyć: Mogielica w czasie lata, Mogielica w czasie zimy)

Zbiegam znanym mi zielonym szlakiem do stokówki, tam skręcam do Szczawy, nieznaną mi drogą trochę asfaltem a trochę gruntówką całkiem żwawo zbiegam do ostatniego dzisiaj punktu właśnie w Szczawie.

Szczawa

Mamy 83 kilometr trasy, jestem w trasie 13 godzin i 13 minut, zostało 19 kilometrów i jak się okaże morderczy Gorc ;). Tutaj już wiem, że nie zmieszczę się na mecie w 16 godzinach, więc po prostu odpuszczam – nie chcę sobie zrobić krzywdy, a czasu na dotarcie do mety w rozszerzonym limicie czasowym mam bardzo dużo, mogę sobie na to pozwolić.

Początek czarnym szlakiem to lekko nachylony do góry asfalt, który miejscami jest uszkodzony – widać jakie spustoszenie może zrobić wodny żywioł wygenerowany ulewami. Tutaj przydałoby się podbiegać, jestem jednak trochę zmęczony i podbieganie mi nie idzie. Po 3,5 kilometrach asfaltu wbijamy się w szutrową drogę, a potem w ostro biegnący do góry szlak. Pnę się mozolnie do góry, siły mi się kończą. Nadszedł ten moment, kiedy jedzenie przestało wchodzić, idzie bardzo ciężko. Nie mogę się doczekać kiedy zobaczę wieżę. W końcu docieram na Polanę Gorc Kamienicki, przejaśnia się, zaczyna się piękny zachód słońca.

Nie zatrzymuję się, biegne dalej w stronę wieży, mija 92 kilometr trasy. Na szczęście nie muszę wchodzić do góry – przebiegam dołem pod kopułą szczytową. Spotykam tam Julitę Chudko i wspominam jej, że warto się udać na polanę Gorc Troszacki bo właśnie zaczyna się zachód słońca, z tego co widziałem, to skorzystała z mojej informacji i możemy podziwiać piękne zdjęcia zachodu słońca w jej galerii. Niestety ja już jestem za daleko i w tej galerii mnie nie ma. (Za to wspominam piękny świt na Gorcu, na którym byłem ponad rok temu – zdjęcia w linku.)

Zostaje „tylko” zbieg do Ochotnicy – prawie 10 kilometrów. Początek jest łagodny, stopy trochę bolą więc idzie dosyć wolno. Trochę zbiegam, trochę podchodzę, zostało 10 kilometrów więc za maksymalnie dwie godziny będę na mecie. W pewnym momencie trasa biegu odbija ze szlaku, miejsce jest  – jak cała trasa – bardzo dobrze oznakowane. Zapada zmrok, trasa zaczyna kręcić jakieś bączki :) przez lokalne pozaszlakowe drogi. Ale nie jest to bieg na orientację, bo taśmy widać bardzo dobrze. Rozumiem, że celem było ominięcie asfaltu, którym zbiega zielony szlak, bo trasa przecina tenże asfalt w Ochotnicy tuż przed metą, po długim zbiegu bardzo kamerdolcowatą drogą, po której nie daje rady biec w świetle czołówki, bo wykręcam sobie kostki :) Ale potem pozostaje już tylko ostatnia prosta.

Mijam jakiegoś zawodnika, który wygląda jak ciągle żywe zombie – pytam się czy w porządku, czy pomóc mu w dotarciu do mety, on odchrząkuje, że jest ok – więc biegnę do mety. Jestem po drugiej stronie strumienia, wystarczy przez niego przejść wg tracka. Okazało się jednak, że rzeka Ochotnica przez całodzienne opady nieco podniosła swój stan, więc organizatorzy na koniec biegu dorzucają nam 750 metrów sprintu – bo przecież nie chcę mieć czasu gorszego 17 godzin, a do tego limitu mam 3 minuty :)

Meta

Na mecie melduję się po 16 godzinach i 57 minutach. Wg zegarka trasa miała 101 kilometrów i 4400 metrów przewyższenia. Więc tak trochę mniej niż każdy Maraton Kierat ;).

Przebieg trasy na mapie wektorowej – track Gorce Ultra Trail 102 można ściągnąć klikając tutaj.

Total distance: 100495 m
Max elevation: 1296 m
Min elevation: 423 m
Total climbing: 4442 m

 

Podsumowanie

Na start w Gorce Ultra Trail czatowałem od początku istnienia tej imprezy. Jednak niestety mam szczęście do losowań i do tej pory z tymi zawodami kolidował mi właśnie losowany start w Bieg Ultra Granią Tatr. W tym roku takiej kolizji nie było, więc bez wahania zapisałem się i wystartowałem. Gorce jest to jedno z moich ulubionych pasm górskim w Polsce. Bieg prowadzi przez najpiękniejsze szlaki tego regionu, dzięki temu trasa jest jedną z najładniejszych w Polsce (po Tatrach i połoninach na których już się nie biega ;)). W tym roku organizatorzy wzięli sobie do serca wszystkie uwagi zawodników z lat poprzednich i naprawdę nie było się do czego doczepić. Trasa był świetnie oznakowana, nawet na odcinkach przebiegających uczęszczanymi dobrze oznakowanymi szlakami turystycznymi dosyć gęsto widać było szarfy. Na całej trasie było widać dbałość organizatorów o bezpieczeństwo – woluntariuszy, ratowników GOPR albo strażaków było widać na każdym kroku. Punkty odżywcze były dobrze wyposażone – może bez rozpusty, ale wszystko co było obiecane było dostępne na punktach. Jestem pewny, że będę chciał tutaj wystartować jeszcze raz i poprawić czas. Czy to będzie za rok czy za dwa lata – to nie ma znaczenia, trasę z radością i przyjemnością kiedyś powtórzę.

Więcej moich zdjęć z Gorców zrobionych przy różnych okazjach – klik.