Lavaredo Ultra Trail 2021 – relacja
Lavaredo Ultra Trail to bieg w Dolomitach z bazą w Cortina D’Ampezzo o długości 120 km i przewyższeniach ponad 5800 metrów. Na pomysł startu w tym biegu wpadliśmy grupowo ze znajomymi w 2019 roku – postanowiliśmy się zapisać na edycję 2020 i wszyscy razem jechać na start. Jak wiadomo edycja biegu w 2020 roku nie odbyła się ze względu na szalejący we Włoszech COVID-19, dlatego wszyscy zapisani zostali przesunięci przez organizatora na rok 2021 i nie było możliwości zapisania się na bieg dla nowych osób. Na szczęście większość znajomych jak i hotel, w którym miałem rezerwację i zapłaciłem z góry, zaakceptowała nowy termin, więc wypadało się pojawić na tych zawodach rok później. Pewną niepewność wprowadzała kolejna fala koronawirusa, jakkolwiek postawiłem trenować jakby start w zawodach był pewny.
Przygotowania
Moim celem było ukończenie Lavaredo Ultra Trail bez jakichś specjalnych oczekiwań co do wyniku, więc przygotowaniami zająłem się bazując na własnym doświadczeniu. Rozpisałem sobie 24 tygodniowy plan treningowy, który głównie składał się z dużej ilości spokojnego biegania i rozpoczął się w drugim tygodniu stycznia. Podbiegi i mocniejsze jednostki wchodziły dopiero 8 tygodni przed startem. Plan zakładał wybieganie w sumie około 2130 km. Na treningach udało się zrobić 2100km plus ponad 53 km pionów. Jako start kontrolny wybrałem chyba trochę za krótki i za płaski Ultramaraton Jaga-Kora (70km/+-2150) miesiąc przed startem oraz krótki Bieg Marduły (28km/+-1980m) dwa tygodnie przed startem. W założeniu miałem pod koniec maja zacząć robić przewyższenia w Tatrach. Ze względu na przedłużającą się zimę w Tatrach średnio to wyszło, więc starałem się robić przewyższenia w Beskidach. Organizm znosił przygotowania całkiem dobrze aż do czerwca, kiedy zaczęła to mi szwankować lewa łydka i piszczel – więc w końcówce skupiłem się na jakości ignorując dystans licząc na to, że noga się naprawi do startu.
Podsumowując – przygotowanie chyba wyszło całkiem nieźle i dawało mocną nadzieję na ukończenie biegu.
Analiza trasy
Trasa ma długość 120 km oraz ma ponad 5700 metrów przewyższenia. Niby nic wielkiego, a jednak budziła we mnie nieco obaw.
Z mojej analizy profilu wynika, że pierwszy odcinek do przepaku w Cimabanche (68km,+3000 m) będzie w miarę szybki, prawdziwe ultra zacznie się od 80 kilometra, a więc od Doliny Travenanzes. Niełatwa będzie też końcówka, do zrobienia jest 1000 metrów pionu w prawdopodobnie niełatwym terenie powyżej 2000 mnpm. Punkty odżywcze i z wodą są w miarę równomiernie rozmieszczone, wg mnie wystarczą dwa bidony po 500ml. Może oprócz odcinka od 80 do 94 km, gdzie dodatkowo dochodzi przewyższenie i chyba trzeba zabrać więcej wody – albo znaleźć ją po drodze.
Wpisuję sobie dane do arkusza i rozpisuję trasę z docelowym czasem poniżej 24h wiedząc jak bardzo zwalniam na końcówkach, czyli powyżej 80 kilometra. Po cichu jednak liczę, że jednak uda się ją przebiec nieco szybciej. Im bliżej jest startu, tym bardziej byłem przerażony :) tym profilem, dawno nie biegałem ultra w wysokich górach, ostatni raz był to Bieg Ultra Granią Tatr.
Dolomity
Przyjeżdżam w Dolomity 6 dni przed startem, chce zrobić zapoznanie z terenem i mikroaklimatyzację. W ciągu 5 dni odbywam 5 pieszych wędrówek i jeden krótki trening biegowy. Zdjęcia z wycieczek można zobaczyć na FB tutaj.
Lavaredo Ultra Trail
W tym roku ze względu na epidemię COVID-19 start został rozbity na 3 grupy – pierwsza grupa najmocniejszych zawodników startuje o 23:00, druga o 10 minut, a trzecia o 20 minut później. Zawodnicy zostali ponumerowani w kolejności rosnącej po malejącej ilości punktów Performance Index ITRA. Nie jestem jakimś biegowym wymiataczem a raczej turystą więc oczywiście ląduję w trzeciej, najsłabszej grupie i start mam zaplanowany na końcu (Performance Index: 486), czyli 23:20.
Cały piątek odpoczywam, napycham się makaronem i próbuję się przespać spać w pokoju – z lepszym lub gorszym skutkiem. Około 21:30 zbieram się i ruszam do Cortiny. Tam się dzieje już całe zamieszanie związane z biegiem.
Ustawiam się na na starcie, czekam na muzykę z „The Good the Bad and the Ugly”, poniżej film i można sobie posłuchać :)
Spokojnie jak zwykle ruszam z tłumem. Na początku jest ciasno, wybiegamy z Cortiny asfaltem. Po chwili zaczyna się pierwsze podejście, zygzakami pniemy się do góry, szlak jest szerokością jednopasmowej drogi szutrowej, do góry idzie podwójny sznur biegaczy, ale od czasu do czasu da się wyprzedzić. Po którymś tam zakręcie robi się bardziej płasko się i da się biec. Na Passo Posporcora zaczyna się kręty zbieg pełen korzeni – ostrożnie zbiegam, nie chcę sobie skręcić kostki na początku biegu, trochę też wyprzedzam. Na dole znowu robi się płasko, więc spokojnie biegnę wzdłuż rzeki szerokim szutrem. Potem podejście i zbieg, i już jest pierwszy punkt kontrolny Ospitale (18km). To co mnie zaskakuje nieco to kolejka przed wejściem. Muszę swoje odstać zanim będę mógł coś zjeść i uzupełnić wodę – co zajmuje mi około 6 minut.
Noga podaje i jest chłodno więc biegnę spokojnie dalej. Czeka mnie podejście pod Rifugio Son Forca, a ponieważ jest pełnia księżyca z lewej strony majaczy masyw Cristallo. Podejście to szeroka droga szutrowa a miejscami ścieżka przebiegająca wzdłuż strumienia o nazwie Bosco. Krótki zbieg i już jest kolejny punkt na Passo Tre Croci (28km). A tutaj znowu kolejka i jeszcze więcej biegaczy.
Znowu uzupełniam wodę, wcinam rosołek i czekoladę, spotykam Joannę i po 8 minutach lecę dalej. Koło jeziora mały podbieg a potem długi i lekko techniczny zbieg, który kończy się szutrówką w Federavecchia. I znowu się wspinam. Teraz jest o tyle fajniej, że robi się powoli jasno. Z niecierpliwością wypatruję słońca i widoków mojego pierwszego świtu w Dolomitach. Podejście zboczem Cima Cadin della Neve dłuży się niesamowicie, w pewnym momencie skręcam w lewo w single tracka i nim zbiegam do Misuriny. Po drodze łapię pierwsze widoki – tutaj księżyc w pełni nad Monte Cristallo.
Ten widok przykuwał uwagę, praktycznie wszyscy zatrzymywali się i robili w tym miejscu zdjęcie
Na punkcie Misurina (42km, 2116m) jest już luźniej. Znowu uzupełniam wodę, wcinam coś jak żurek (chyba nawet dwie porcje), łapię w kieszenie czekoladę i po 8 minutach cisnę dalej – teraz czeka mnie znany z wycieczki widokowy i najbardziej charakterystyczny odcinek. Obiegam jezioro Misurina i wchodzę na szlak w stronę Tri Ceme.
Trasa biegu w stronę Rifugio Auronzo omija nieco szlaki i przebiega z prawej jego strony – tak aby jak najmniej razy przekraczać asfalt.
Podbijam się na punkcie kontrolnym pod schroniskiem, wypijam nieco herbatki i lecę podziwiać widoki. Jest piękna pogoda i na niebie nie ma ani jednej chmurki. To niestety zwiastuje kłopoty w dalszej części biegu, ale jak na razie jest przepięknie.
Podchodzę obok Rifugio Lavaredo i zaczyna się zbieg na którym dwóch fotografów robi zdjęcia w tym widokowym miejscu.
Zbieg przebiega najpierw wzdłuż Cime Passaporto, potem skręca w lewo i bardzo długo ciągnie się doliną Valle Della Rienza aż do jeziora Lago Di Landro. Zbieg na początku jest kamienisty, techniczny i kręty, ale potem łagodnieje i można trochę pocisnąć.
W okolicach jeziora zakręcam i zmierzam w stronę przepaku w Cimabanche. Ponieważ znam ten odcinek z wcześniejszej wycieczki pieszej omijam bagnisko na końcu jeziora suchą stopą ;). Wkraczam na szlak rowerowy, który przypomina drogę Mirka – szeroka szutrówka, która pnie się nieco do góry w słońcu.
Wpadam na punkt Cimabanche (67 km, +3000 m) trochę wcześniej niż planowałem. Tutaj czeka na mnie Patrycja i przepak. Jestem przygotowany na różne ewentualności – mam zapasowe buty, czołówkę, koszulkę, żele. Zmieniam tylko koszulkę, czapkę, uzupełniam płyny i żele, i jem do pełna. Butów nawet nie ściągam.
Niestety całość tych przyjemności razem z pamiątkową fotą zajmuje mi 27 minut zamiast planowanych 15. Ale jestem najedzony i gotowy na nowe wyzwania. Kolejny etap to znowu długie podejście – tym razem na przełęcz Forcella de Lerosa (2020 m). Po drodze mija mnie świeża Kasia Solińska i nieco zmęczona sądząc po głosie ;) Kinga Kwiatkowska, czekam kiedy minie mnie znajoma Kamila.
Z przełęczy zbiegam krętą, ale w miarę łatwą drogą do kolejnego punktu Malga la Stua (76 km, +3520m). Znowu uzupełniam płyny i napycham się, bo następny punkt dopiero za 20 km i ponad 1000m w górę. Tutaj moim zdaniem zaczyna się trudność tych zawodów – na szczęście przygotowałem się na to psychicznie ;), niestety z przygotowaniem fizycznym jest gorzej. Zbiegam nieco po krętych i korzenistych leśnych ścieżkach, i wkraczam w miejsce, którego nie znałem a moim zdaniem jest wisienką na torcie tego biegu – a mianowicie przepiękna dolina Val Travenanzes. Po drodze mijam przepaście i wielkie wodospady. Dolina zaczyna się niewinnie – szlakiem szutrowym wkraczamy w krainę wody i pionowych ścian.
Powoli pnę się wyżej i wyżej. Szybko kończy mi się woda, ale co chwilę ze ściany wypływa świeży strumień, więc zasilam bidony i nie odwadniam się
Nieco wyżej dolina wypłaszcza się i zamienia w poprzecinany strumieniami szutrowy płaskowyż wśród pionowych ścian. Przez te strumienie co chwilę trzeba przeskakiwać, a w niektóre trzeba wchodzić.
Dolina co prawda jest piękna, ale wydaje się ciągnąć bez końca – szczególnie, że trasa cały czas się wznosi.
W końcu z niej wychodzimy i trafiamy do chatki Malga Travenanzes, gdzie uzupełniam wodę i dostaję kawałek jabłka :) Podejście jeszcze się nie kończy, zostało jeszcze prawie 350 metrów do góry. Siły się kończą ale walczę kilka razy odpoczywając.
W końcu wychodzimy na Forcela Col dei Bos (2250 m). Teraz najpierw zygzakowaty zbieg z widokami na Alpy.
Kolejne podejście i zbiegam do punktu Col Gallina (97 km, +4760m).
Po 9 minutach ruszam dalej. Teraz chwilę będzie znany mi z wycieczki odcinek trasy. Podchodzę pod przełęcz Forcella Nuvolau, idzie mi całkiem dobrze. Siły znowu się kończą dopiero pod koniec podejścia. Zostaje nieco techniczny odcinek zboczem Nuvolau i już jestem na Passo Di Giau. Szybkie uzupełnienie płynów, rosołek i w drogę już po 6 minutach.
Pozostał ostatni odcinek trasy o długości około 18 kilometrów. I podobno prawie bez podejść. Tak przynajmniej wyglądało na profilu trasy, bo okazało się, że następne podejście to pionowy hardcore, na szczęście jest krótszy niż Val Travenanzes ;).
Dalej nieco dłuższy i łagodny zbieg, króciutki podbieg, przejście przez obrotową bramkę i zostaje ostatnie 12 kilometrów po drodze meldując się w ostatnim punkcie odżywczym Croda da Lago (112 km, +5660m). Analizując oficjalnego tracka zawodów trasa miała przebiegać w miarę równo szeroką szutrówką w dół tak, aby nadrobić ostatnie podejścia. Organizator coś jednak zmienił i na 113 kilometrze trasy zbaczamy z szuterka w las i zaczyna się lekka masakra – szlak staje się stromy i błotnisty. Czwórki już od dawna nie działają, więc trochę się tutaj męczę. Około 4 kilometry przed metą w końcu trasa się poprawia i zamienia w szeroki szuter – spinam poślady i przyśpieszam na ile mogę. Źle obliczyłem czas biegu i obawiałem się, że nie wyrobię się w planie. Końcówka dłuży się niemiłosiernie, Ostatecznie wbiegam do Cortiny jakimiś zakrętami i asfaltem. Na końcu wbiegam na rynek – tutaj czeka mnie ostatnie 200 metrów biegu w tłumie turystów i kibiców, którzy dopingują zawodników konsumując dobre rzeczy – jest to bardzo fajnie przeżycie.
Na metę wbiegam w sobotę o 22:06 czyli 22 godziny i 46 minut od startu, do limitu zostało bardzo dużo czasu.
Takie mam szczęście w tym roku, że znowu kilkanaście minut potem zaczyna się burza – grzmi, leje i wali gradem. Ale ja już jestem bezpieczny w samochodzie.
Podsumowanie
Lavaredo Ultra Trail to chyba najpiękniejszy bieg ultra w jakim brałem udział – pierwszy raz biegałem w wysokich górach poza Tatrami. Pogoda dopisała, udało się pozwiedzać i nacieszyć oczy trasą. Organizacja także była bardzo dobra – no może poza tymi kolejkami do punktów odżywczych – jakkolwiek nie śpieszyło mi się tak bardzo :).
Mój wynik (22:46h) daje mi 409 miejsce na 1183 startujących (368 w kategorii Mężczyzn) – w tym 349 osób nie ukończyło biegu lub nie zmieściło się w limitach czasowych. Z ciekawostek – wyprzedziło mnie tylko 10 osób z wyższym numerem startowym (a więc teoretycznie słabsze wg ITRA) a ja wyprzedziłem 445 osób z niższymi numerami – a więc teoretycznie mocniejszych. Pewnie dałoby się szybciej, gdybym się sprężał na punktach. Trochę wyprzedzałem – na pierwszym punkcie byłem 775, najwyżej byłem na 398 miejscu, Oczywiście jak zwykle dałem się wyprzedzić kilku zawodnikom na ostatnim zbiegu.
Mięśnie w miarę wytrzymały, tylko na końcu padły czwórki na zbiegach i mięśnie core prawej nogi. Wszystko wróciło do normy po dwóch dniach odpoczynku.
Wbrew pozorom bieg ma odcinki dosyć trudne techniczne – organizator prowadzi nas głównie po drogach i szutrach praktycznie bez asfaltu, od czasu do czasu po korzeniach i single trackach. Pewną trudnością jest dla mnie wysokość – wchodzimy dwa razy prawie na 2500 metrów, a ja mam zadyszkę już od 1500 – dlatego potrzebowałem przyjechać w Alpy kilka dni wcześniej. Nocny odcinek to głównie lasy i brak widoków, w dzień za to otaczają nas cały czas piękne góry i niestety praży palące słońce.
Dziękuję Patrycji za bezpośrednie wsparcie i nieprzeszkadzanie w treningach ;), Danielowi za wiedzę (szkoda, że nie mogłeś przyjechać), Justynie za opiekę fizjoterapeutyczną, znajomym biegowym za wspólne wybiegania i doping w czasie zawodów.
Czy tutaj wrócę ? Myślę, że tak, za kilka lat, być może wcześniej turystycznie.
A Wy jeżeli się wahacie to przestańcie startujcie w tym biegu o ile tylko macie taką możliwość.