Ultramaraton Magurski 55+ 2016
Kolejny weekend, kolejny ultramaraton. Na szczęście nie jest tak do końca, bo w rzeczywistości poprzedni był dwa tygodnie temu, tygodniowa przerwa byłaby zdecydowanie zbyt krótka i niezdrowa. Cel startu tym razem od początku był głównie towarzyski, na zawody zapisało się sporo moich znajomych i jechaliśmy tam razem. Bo to właśnie dzięki ich rekomendacjom nieco nierozsądnie zapisuję się już w styczniu na Ultramaraton Magurski, aby wystartować w nim w połowie sierpnia, tuż po poprzednich zawodach. Na decyzję o starcie na pewno dodatkowo miała wpływ moja słabość do Beskidu Niskiego – kiedy tylko usłyszę, że ktoś organizuje tam jakieś zawody to nastawiam mocniej uszy aby dowiedzieć się szczegółów i najczęściej dosyć szybko się zapisuję na te zawody. To dobre wrażenie regionu jest echem głównie dwóch edycji GEZnO, które obywały się w tamtych okolicach i pozwoliły poznać ten rejon od podszewki, oraz Łemkowyna Ultra Trail. Bardzo chętnie zawsze wracam w ten rejon.
Jadąc na zawody mam spore obawy. Dwa tygodnie temu biegłem dosyć mocno Chudego Wawrzyńca, tydzień temu biegałem w Bieszczadach i wtedy jeszcze nie czułem mocy. Próbowałem odpocząć w ciągu tygodnia biegając nieco mniej, ale niewiele to dało – moc nie wróciła. Tak więc na Ultramaratonie Magurskim zupełnie nie nastawiałem się na wynik, tym bardziej znając upalne prognozy pogody na sobotę. Organizuję się logistycznie podobnie jak na Chudym Wawrzyńcu – przyjeżdżam do Krempnej wieczorem i odbieram pakiet startowy tuż przed zamknięciem biura. Potem znajduje sobie jakiś cichy parking i idę spać w samochodzie. Ponieważ start jest zaplanowany dopiero na 5 rano i nie muszę do startu dojeżdżać to śpię całkiem długo, bo całe 4 godziny.
Na 10 minut przed startem zawodów jestem gotowy, jak zwykle cokolwiek to znaczy :). Jest całkiem chłodno, ale wiem, że to się zmieni.
O 5 rano zgodnie z planem zawodów startujemy. Zbiegamy na południe. Coś mi się nie zgadza, bo z pobieżnej analizy mapy zapamiętałem, że najpierw mamy biec na północ. I tak jest w istocie – po krótkim odcinku biegu na południe mieliśmy zawrócić na północ nieco rozciągając stawkę biegaczy przed wejściem na wąski szlak, ale biegacze z czołówki przeoczyli oznaczenia i pobiegli trasą w drugą stronę, a peleton pobiegł z nimi. Zrobiło się nieco zamieszania, na szczęście po bardzo krótkiej chwili wracamy na właściwą trasę i wybiegamy z Krempnej.
Pod górą Kamień znowu część uczestników przeocza ostry skręt, niektórzy biegacze mijają mnie po raz trzeci, teraz i przez najbliższą godzinę część osób znowu mnie wyprzedza ;)
Wybiegamy z lasu i naszym oczom ukazują się naprawdę piękne widoki. Właśnie świta, poniżej wklejam tylko kilka zdjęć bez dodatkowego komentarza, przeżywamy magiczne chwile.
Zbiegamy do Kątów, tam jest pierwszy dodatkowy punkt z wodą. Nie muszę jeszcze z niego korzystać, gdyż mam ze sobą jeszcze prawie 1,5 litra płynów. Pokonujemy łagodny podbieg na Grzywiecką Górą i Łysą Górę.
Następnie zbiegamy do Chyrowej. Tam uzupełniam wodę w kolejnym punkcie odżywczym. Za punktem czeka mnie 2 kilometry szutru, potem równo 6 kilometrów asfaltowej drogi, na szczęście głównie w dół, więc odcinek ten mija relatywnie szybko.
Zaczyna się robić bardzo ciepło, tracę siły jak to zwykle bywa w takich okazjach, nie pomaga mi nawadnianie. W Olchowcu wchodzimy na żółty szlak, na początku asfaltowy, a potem szutrowy. Po wkroczeniu na teren Magurskiego Parku Narodowego szlak robi się magiczny, teren przypomina mi dolinki w okolicach Krakowa, tylko bardziej dzikie i przez to nieco ładniejsze.
Od tego momentu trasa wiedzie głównie do góry, gdyż wspinamy się na najwyższy punkt na trasie – leżący na granicy Polski i Słowacji szczyt Baranie (754 mnpm).
Kolejny etap biegu to szlak graniczny mający prawie 15 kilometrów. Jest on bardzo przebieżny i bardzo piękny, tylko co z tego, kiedy jest gorąco i ja miejscami nie daję rady już biec, dobrze, że mam jeszcze siłę podziwiać widoki :). Wyczekuję z niecierpliwością punktu odżywczego w Ożennej. I w końcu doczekuję się zbiegu do tegoż miejsca. Uzupełniam wodę (dzięki Dariusz i Joanna za szybką i osobistą niemal obsługę!!!), która mi się skończyła, wcinam arbuza i orzeszki.
Na punkcie w Ożennej można zdecydować o wyborze wariantu trasy – to znaczy czy biegniemy krótką (55+) czy długą (85+) trasę. Ja oczywiście znowu wybieram krótką wersję trasy, a i to bez entuzjazmu, bo jest bardzo ciepło i chciałbym już skończyć, a przede mną znowu asfalt . Ale za to z motywującym napisem :)
Na szczęście nic mnie nie boli, więc nie muszę sobie prawdziwości tego twierdzenia udowadniać. Asfaltem podchodzę do góry i zaczynam znowu biec na zielonym szlaku przebiegającym przez las, w cieniu da się jakoś wytrzymać wysoką temperaturę. Na końcu wybiegam na szczyt Wysokie (657 mnpm), na którym znajduje się punkt widokowy i przypisane do niego widoki, a za którym rozpoczyna się zbieg do Krempnej, do mety.
Po chwili biegu drogą polną znowu trafiamy na asfalt, całe 3,5 kilometra. No nie, umieram … Na szczęście nie do końca się poddałem, podbiegam jednak od czasu do czasu, niestety dając się wyprzedzić kilku zawodnikom. Na szczęście na mecie czeka pyszne piwo i posiłek regeneracyjny. A wieczorem ognisko, które niestety zmuszony byłem odpuścić, a szkoda, bo miejscówka jest zacna.
Na mecie jestem po 7 godzinach i 33 minutach, po pokonaniu 57,5 kilometra oraz 1930 metrów przewyższenia. Przed startem chciałem uzyskać czas poniżej 7 godzin, ale zmęczenie dało o sobie znać, szczególnie w takim upale. Mój czas wystarcza na zajęcie 41 miejsca na 150 zawodników trasy krótkiej (trasę długą wybrało 42 zawodników).
Ultramaraton Magurski jest sympatyczną i kameralną imprezą w fajnym terenie. Zawody są dobrze zorganizowane: dobrze działa biuro zawodów, punkty odżywcze działają idealnie, dodatkowo warto pochwalić pomysł zorganizowania dodatkowych punktów z wodą ze względu na upalną pogodę. Trasa jest malownicza i przebieżna, trasa krótsza wydaje się odpowiednia dla początkującego ultrasa. Dłuższa trasa jest znacznie bardziej wymagająca i zadowoli tych bardziej doświadczonych, no i podobno jest jeszcze piękniejsza. Jedyną wpadką był ten dosyć niefortunny start, mam nadzieję, że za rok nie będzie wątpliwości co do początkowego przebiegu trasy, tym bardziej, że będzie można wgrać do zegarka działające ślady. Ja na pewno wracam w rejon Beskidu Niskiego jesienią, jestem zapisany po raz kolejny na Łemkowyna Ultra Trail, tylko razem w wersji 80 km, tak więc przebiegając ponownie odcinek z Kątów do Chyrowej. Kto wie, może za rok także wrócę do Krempnej aby przebiec długą trasę.
Przebieg trasy poniżej:
Max elevation: 682 m
Min elevation: 256 m
Total climbing: 1983 m
Ślad trasy można zgrać tutaj.
Więcej zdjęć jest tutaj – klik.