Wiosenne Bieszczady i V Rzeźniczek
W tym roku nie planowałem startu w Biegu Rzeźnika, nie zregenerowałbym się tydzień po Maratonie Kierat. A ponieważ planowałem wziąć udział w Rzeźnickim Tygodniu (2. Rzeźnickim Festiwalu Biegowym) razem z moimi znajomymi, którzy takowy start zaplanowali, więc aby nie być całkowicie bezczynnym zaplanowałem swój start w Rzeźniczku, ostatnim biegu Rzeźnickiego Tygodnia.
W Bieszczady przyjeżdżam w czwartek rano – chyba się nam polepszył stan dróg, bo dojazd zajmuje mi 3 godziny (z centrum Krakowa) – przy okazji pozdrowienia dla autostopowiczki :). Na miejscu krótka pogawędka ze znajomymi, że pogoda jest piękna to jedziemy na Połoninę Wetlińską, kilka zdjęć poniżej.
Wieczorem wizyta w Cisnej po pakiety startowe oraz udział w przedstartowej gorączce pomimo tego, że tym razem jestem tylko kibicem, fajnie jest to znowu przeżywać.
W piątek wstaję rano i spóźniony lecę na Jasło oraz Okrąglik robić zdjęcia moim znajomym i wszystkim pozostałym biegaczom. Pogoda jest świetna, praży słońce a w dolinach zalega mgła.
Pozostałe zdjęcia są tutaj klik. Około godziny 15 schodzę ze stanowiska w deszczu i jadę odebrać pakiet startowy. Tak więc po raz drugi biorę udział w gorączce przedstartowej, jakkolwiek głównie zajmuje się pocieszaniem debiutantów w biegach górskich :). Trochę zamieszania pojawiło się w związku ze zmianą godziny odjazdu kolejki na start na wcześniejszą, ale wystarczyło być na odprawie aby wszystkiego się dowiedzieć ;). Wieczorem spokojna impreza z finiszerami Biegu Rzeźnika.
W sobotę rano jestem gotowy do biegu – nie przygotowuję się jakoś specjalnie, to jest dosyć krótki dystans i biegnę dla przyjemności. Pogoda zapowiada się słoneczna. Trasę biegu znam bardzo dobrze – w zeszłym roku biegłem Ultramaraton Bieszczadzki, który to przebiega w tych samych rejonach. Rzeźniczek pokrywa się w całości z tamtym biegiem, przy czym pierwsza część biegu prowadzi w przeciwną stronę. Z analizy śladu GPS Ultramaratonu Bieszczadzkiego wynikało, że jesienią przebiegłem odpowiednik tej trasy w około 4 godziny, stąd też zaplanowałem ukończenie Rzeźniczka nieco szybciej, a mianowicie w 3,5 godziny.
O 7:10 wsiadam do Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej, którą przejazd jest sympatycznym i charakterystycznym akcentem tych zawodów.
Po drodze rozmawiam z debiutantami w górach, których na tym biegu jest bardzo dużo :)
Po dotarciu na start dowiadujemy się, że mamy startować w trzech grupach, przy czym na początku mają biec zawodnicy szybsi, no to ja się ustawiam w grupie drugiej, koncepcja stref czasowych jest mi znana. Po chwili zostajemy jednak podzieleni na dwie grupy, więc ustawiam się pod koniec pierwszej. A na koniec ze względu na problemy z systemem pomiaru czasu mamy startować w jednej grupie, więc przesuwam się jednak do przodu :).
Ostatecznie startujemy z opóźnieniem, bo o 8:20. Od początku nie śpieszę się, na pierwszym odcinku biegnę tempem 5:20, a i tak wyprzedzam pewnie około setki zawodników. Potem droga zamienia się w ścieżkę, co nie przeszkadza wyprzedzać dalej, w szczególności zawodników, którzy obawiają się z jakiegoś powodu błota i mocno zwalniają przed kałużami szukając suchego przez nie przejścia. Zaczynają się pierwsze podbiegi, ale przypominają Lasek Wolski, więc wszystko podbiegam. Trasa wydaje się ładniejsza niż jesienią, podejrzewam, że jest to zasługa pięknie świecącego słońca i mocno już pobudzonej do życia przyrody.
Tempo wyprzedzania spada, ale dalej przesuwam się do przodu. Po godzinie i 44 minutach pojawiam się na punkcie kontrolnym na Przełęczy nad Roztokami, przed nią pięknie wchodzi mi zbieg. Na przełęczy jestem na 111 miejscu, uzupełniam wodę, wypijam dwa kubki i lecę dalej, w tym momencie Paweł robi mi radosne zdjęcie.
No bo w tym momencie było radośnie, problem zaczyna się chwilę później, na podejściu na Okrąglik. Na cały bieg zabrałem tylko dwa żele – okazuje się, że dla mnie jest to za mało, trochę mnie odcina własnie tam, ale napieram, pod górę jeszcze trochę wyprzedzam. Tutaj też w końcu jacyś zawodnicy zaczynają wyprzedzać mnie, co oznacza, że chyba odnalazłem swoje miejsce w stawce ;). Teraz zbieg z Okrąglika a potem podbieg na Jasło, gdzie Ultralovers robi mi kolejną fantastyczne zdjęcie.
Jestem tam 2:24 godziny:minuty od startu, co oznacza, że na pewno będę na mecie szybciej niż zakładałem. Niestety siły mi się kończą, dodatkowo upał nieco doskwiera, więc nie jestem w stanie utrzymać mojego pierwotnego tempa. Jakkolwiek staram się technicznie zbiegać, na pewno pomogły w tym ostatnie pół roku treningów core. Staram się odpoczywać na zbiegach, dopiero na ostatnim przyśpieszam nieco, przebiegam przez ostatni strumień.
Jesienią końcówka była bardzo błotnista, teraz błoto było wyschnięte, więc bez poślizgów już biegnę do mety.
Mój czas na mecie netto to 3:13:37 na nieco wydłużonej trasie (niecałe 28 km, 1200 metrów w górę, 1300 metrów w dół) co jest nieco niespodziewane, ale daje mi to powody do zadowolenia, jestem na 91 miejscu w klasyfikacji open na prawie 987 zawodników.
Samego Rzeźniczka zdecydowanie polecam osobom, które chciałyby posmakować tego, czym jest bieganie w górach. Trasa nie jest trudna, podbiegi i zbiegi w większości są łagodne, limit czasowy jest spory, każdy zawodnik może naprawdę bezpiecznie i przyjemnie zainaugurować bieganie w polskich górach. Po takim biegu i w takiej atmosferze na pewno złapie bakcyla na górskie bieganie :).
Popołudniem po raz kolejny bierzemy udział w imprezach około-biegowych, wieczorem znowu grill.
Ostatni dzień wypada także spędzić aktywnie, więc po spakowaniu rano rzeczy wybieram się na Tarnicę. Kilka zdjęć poniżej.
Czas przejścia trasy to 3 godziny, potem odwiedzić rodziców, a w szczególności do mamy na obiad ;), po drodze korzystając z dobrej pogody, dobrej jakości dróg i w miarę mocnego samochodu :).
I tak właściwie kończy się mój Rzeźnicki Tydzień – było w nim wszystko – zwiedzanie, kibicowanie, fotografowanie, imprezowanie i na końcu start w zawodach.