Mordownik 2014 TP50 – relacja
Właśnie wróciłem z tej imprezy. Z Mordownika 2014, który w tym roku odbywał się w Beskidzie Niskim z bazą w Jaśliskach. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Może na początek streszczę dla tych, którym się nie chce czytać całości – (jakkolwiek tym razem jest więcej zdjęć, więc może warto przejrzeć dłuższy tekst :)) Byłem, przebiegłem/przeczołgałem się, niestety nie zaliczyłem wszystkich punktów, było bardzo ciężko – bardzo dużo błota, chaszczy, ale za to piękne widoki Beskidu Niskiego, fajna trasa i doborowe towarzystwo. Poniżej dłuższa wersja.
Trochę niewyspany ale z dobrym nastawieniem rano jadąc do bazy do Jaślisk z Iwonicza przez Rymanów Zdrój podziwiam pierwsze widoki, poranne mgły po wczorajszym wieczornym deszczyku.W bazie jesteśmy sympatycznie witani przez organizatorów, sama baza to budynek gimnazjum, który wygląda na nowy budynek z dobrym zapleczem.W bazie melduję się w sam raz na rozpoczęciu spotkania organizacyjnego trasy TP50 o 6:30 rano, dostajemy kilka wskazówek oraz informacji o niesamowitej ilości błota na trasie. Trochę mnie zastanawia informacja o zwiększeniu limitu czasowego z 14 do 15 godzin – 15 godzin na TP50 ? – ale po co ? To się okaże później :)
Na 3 minuty przed startem czyli o 6:57 mamy otrzymać mapy, oczekujemy na ten moment w napięciu :)Otrzymujemy mapy i po krótkiej analizie – nie jest dobrze, pomiędzy punktami w wielu przypadkach brak jest sensownych przelotów, będzie walka nawigacyjna. Dodatkowo baza mapy była aktualizowana ostatnio ponad 20 lat temu, więc rozkład dróg, lasów i łąk może się „nieco” różnić od rzeczywistego. Kilka minut po 7:00 rano ruszamy w trasę. Ponieważ Mordownik jest imprezą w formule scorelauf, każdy z zawodników decyduje w jakiej kolejności zalicza punkty (16 PK + meta). Jakkolwiek po spojrzeniu na mapę wydaje się, że przynajmniej na początku można obrać dwa warianty – prawoskrętny (napierw PK16) albo lewoskrętny (najpierw PK2). Pesymistycznie zakładając kończenie zawodów po zmierzchu wybieramy wariant lewoskrętny – PK16 i PK7 wydają się łatwe do namierzenia po zmroku.
Tak się złożyło, że tym razem zbudowaliśmy zespół z ekipą, z którą miałem okazję napierać na Funex Orient w zeszłym roku, czyli Marcinem, Katarzyną i nowym członkiem zespołu czyli psem Łyskiem. Tak więc razem napieramy do PK2.
Pierwsze przebieganie przez rzekę, tym razem suchą stopą, stan suchości w butach nie potrwa długo.
Do PK2 (7:26) pobiegamy po łące, potem chwila przez chaszcze, pierwsze błoto po kostki. Teraz w planach jest PK3, który jest na szczycie Ostrej góry. Zbiegamy do asfaltu i dzięki pomocy panów ze straży granicznej (ustawili się tam aby łapać kierowców) znajdujemy polną drogę, którą ruszamy dalej, polna droga daje nam powoli zrozumieć warunki, z jakimi mamy się zmierzyć, błoto, woda. Potem dojdą jeszcze chaszcze i jeżyny. I moje „ulubione” świerki :) Chcemy zboczyć w pierwszą polną drogę, nie udaje się to bo drogi nie ma, zbaczamy w drugą, biegnie w miarę w dobrym kierunku, kończy się i zakręca. Zauważamy szlak i zawracamy na północ. Szlak jest w miarę wygodny, tylko kamienie – błoto, brak jeżyn. Na Ostrej Górze obok PK3 (8:25) znajduje się tablica pamiątkowa.
Teraz w dół, na celowniku PK5. Nie widać połączenia między punktami, ale zamierzamy napierać na południe szlakiem, który znaleźliśmy, a potem uderzymy na wschód po grzbiecie. Jednak zbiegając z PK3 coś nie wyszło – zboczyliśmy za bardzo na wschód, szlak gdzieś zniknął, pojawiło się jakieś skrzyżowanie dróg. Rzut okiem na kompas i chyba wiemy gdzie jesteśmy, trzeba biec wzdłuż strumienia i dalej tymże strumieniem na południe, tam powinien być PK5 (9:08), trochę to trwa ale punkt jest tam gdzie powinien.
Teraz staramy się wydostać z jarów na wschód, aby dotrzeć na grzbiet, gdzie ma być droga. Trochę się przedzieramy, ale ucieczka z jarów udaje się, może zbaczamy nieco za bardzo na południe, ale docelową ścieżkę znajdujemy, teraz napieramy na północny wschód, wyskakujemy na łąkę.
Napieramy pod górę i jest punkt – po drodze mijamy trochę innych zawodników więc jest łatwiej, a i widok z PK4 (9:53) jest całkiem ładny. Jak się okazuję tam na dole będziemy za kilka godzin szukać PK10, a szczytu na którym jest PK4 będziemy używać do odnalezienia się na mapie..No i ja na PK4.Wracamy do drogi, którą trafiliśmy na punkt i zaczynamy długi przelot w dół do PK6. Tutaj było łatwo i szybko, bo z górki. Punkt PK6 (10:35) znajduje się w chatce studenckiej, gdzie czekają na nas banany, jabłka i woda, oraz małe koty :)Teraz zbiegamy na południe w stronę PK8, ale chyba skręcamy o jedną (albo dwie) drogę/i za daleko. Wracamy na północ już na właściwą drogę, wspinamy się do góry, trochę przez chaszcze po drodze mijamy cmentarz z czasów I Wojny Światowej.Generalnie droga nie zgadza się mapą, ale biegnie w dobrym kierunku obok grzbietu, więc się jej trzymamy. Na koniec znajdujemy szczyt na którym powinien być punkt, zgadza się profil górki, więc go czeszemy, i trafiamy na PK8 (11:30).Teraz mocno w dół najpierw po skarpach a potem korytami strumieni, na drogę wyskakujemy obok opuszczonego PGR-u.Po drodze mijamy łąki i pola a na nich piękne zwierzęta Po drodze widzimy także charakterystyczne drogowskazy, zastanawiam się, ile osób ich tutaj szuka i czy ktoś z zarządu dróg się nie nudził przypadkiem za bardzo – jesteśmy około 3 km na północ od granicy polsko-słowackiej i tą drogą może przejeżdża 2-3 samochody dziennie w szczycie turystycznym :)Teraz szybko „asfaltem” na południe, potem na zachód do PK1 (12:28), gdzie także znajdują się ciastka, banany i woda. Ponieważ dochodzi nas konkurencja :) szybko ruszamy dalej. Czasowo sytuacja nie wygląda źle, minęło 5,5 godziny a my mamy połowę punktów. Dramat zacznie się później :) Następny jest PK15. Tutaj wydają się dwa warianty – drogą, która jak się później okazało biegł niebieski szlak albo granicą polsko-słowacką. My wybieramy ten drugi wariant. Zrobiło się bardzo ciepło, siły mi się kończą jak zwykle w takich temperaturach, ale napieramy dalej. Zabiera nam to dłuższą chwilę, jest to najdłuższy przelot do tej pory, i nie dosyć tego, bo prowadzi on głównie do góry. Na szczęście okazuje się, że granicą biegnie słowacki szlak, więc jest przebieżnie i nawet nie ma dużo błota. Znajdujemy grzbiet na słupku granicznym 135/1 oraz jak się okazuje szlak na górę Kamień. PK15 (13:55) jest kawałek za szczytem ukryty w dawnym wyrobisku. Tam robimy chwilę przerwy i ruszamy dalej.Teraz chcemy się dostać do PK14. Planujemy zbiegać grzbietem na wschód. Przedzieramy się przez straszne chaszcze, ale plan się udaje, trafiamy na jakiś szlak, a w odpowiednim momencie odbijamy na północ na inny grzbiet, a po minięciu Wozowej Góry zbiegamy do wąwozu i zaczynamy szukać punktu – do PK14 (14:49) trafiamy dosyć łatwo.
Teraz w planach jest PK10. Niestety nie mieliśmy pomysłu, jak się do niego dostać. Więc wyszło jak wyszło. Zbiegamy na północ i chcemy potem ciąć przez łąki na wschód. Zbieg się udaje, cięcie przez łąki już mniej. Wbrew temu, co mówi mapa, pola są zarośnięte i poprzecinane lasem czy innymi krzakami, poruszamy się bardzo wolno. Na tyle wolno, że mylimy się co do naszej pozycji – rozpoczynają się dyskusje pomiędzy członkami zespołu. W końcu kojarzymy miejsce w którym jesteśmy – wziąłem namiar z kompasu na górę Kamarkę (w centrum zdjęcia), na której był PK3.Okazuje się, że jesteśmy jeszcze kilometr na zachód od punktu. Po drodze mylimy drogi, musimy się wycofać, ale potem już jakoś idzie. W końcu trafiamy do PK10 (16:20) zlokalizowanego przy strumieniu, wygląda, że od południa był łatwy do znalezienia, ale chyba tylko z tego kierunku.
Tutaj niestety Marcin rezygnuje i wraca do bazy aby zakończyć zawody, zespół staje się dwuosobowy i słabszy nawigacyjnie. A czasu jest coraz mniej, mamy mniej niż godzinę na punkt, co oznacza, że będziemy musieli prawdopodobnie wycofać się bez wszystkich punktów.
Teraz planujemy atak na PK9 – pamiętając, że chodzenie w poprzek łąk się raczej nie opłaca czasowo zbiegamy do wioski, tam znajdujemy sklep i uzupełniamy zapasy, bo kończy mi się woda. Dalej asfaltem i koło kościoła odbijamy na południe, może dorzucamy sobie kilometr, ale jesteśmy pewni nawigacji. Teraz już łatwo – asfalto-szutrem do góry i jest PK9 (17:18) schowany sprytnie za drzewem na zakręcie. Powoli dojrzewamy do decyzji o odpuszczeniu punktów PK12 i PK13 – jest coraz mniej czasu – zostało tylko 4,5 godziny do limitu czasu – nie ma szans, może gdyby zrobić przelot tempem 5:30 min/km, ale nie mamy na to siły :). Po drodze wymienialiśmy zdanie z zawodnikami, którzy przyjęli wariant prawoskrętny i według ich opinii droga grzbietem pomiędzy tymi punktami istnieje tylko na mapie, dodatkowo PK13 jest trudny do namierzenia, czego w sumie się spodziewaliśmy. Dołożenie tych punktów wymagałoby zrobienia około 11 km więcej. Zbiegamy więc do asfaltu i tutaj ostatecznie odpuszczamy te punkty – bierzemy na celownik PK11, który jest całkiem blisko – lecimy ścieżką zwierzęcą do góry, przez rzekę, do góry do szczytu, który jest pokryty wszelkiego rodzaju chaszczy i znajdujemy PK11 (18:05) dosyć szybko.Teraz napieramy na północ, miała być droga (kontynuacja drogi z PK13 do PK11), ale jej nie ma, same chaszcze i nieprzebieżny las, zmęczeni przebijamy się. Na szczęście trasa prowadzi w dół, więc jakoś dajemy radę, w końcu przy samym asfalcie trafiamy na jakąś drogę, wylatujemy dokładnie naprzeciwko innego asfaltu, którym napieramy dalej.
Teraz w górę asfaltem, przy parkingu odbijamy w prawo, znajdujemy drogę i jest PK7 (19:08). Było łatwo, chociaż jest już chwilę po zachodzie słońca i jest już ciemno.
Wracamy do asfaltowo-szutrowej drogi, na następnym parkingu na północ szukamy drogi na wschód, znajdujemy ją. Lecimy na północny-wschód, docieramy do ogrodzenia, okrążamy go i trafiamy na właściwą drogę na południowy-wschód a potem wschód. Widać już niewiele.
Podróż na wschód trochę nam zabiera, nie śpieszy nam się już. Na polach mijamy świecące oczy przeróżnej zwierzyny, ale co dziwne nie widać żadnych czołówek, spodziewaliśmy się, że będzie nas ktoś wyprzedzał z innych zawodników lewoskrętnych. W końcu pojawia się dobra droga, ruszamy na północny wschód, przekraczamy rzekę, droga zmienia kierunek więc przez pola napieramy na szczyt Łysej Góry. Na szczycie oczywiście jest punkt PK16 (20:32).
Teraz zostaje już tylko zbiec do mety. Ustawiamy kompas na południowy wschód i zbiegamy po łące, czasami po drodze, jak popadnie byle nie przez krzaki. W końcu trafiamy na drogę przebiegającą obok krzyża na kolejnej Łysej Górze, przez rzekę zbiegamy do asfaltu i gonimy do mety. Kaśka mnie wyprzedza, bo mi się nie chce biec, nie widzę za mną żadnych światełek, więc spokojnie dobiegam do mety o 21:06, 54 minuty przed rozszerzonym limitem czasowym. Jestem trochę zły, nie udało mi się zebrać wszystkich punktów na TP50, co mi się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Nie wiem co mam o tym myśleć.
Trochę mi się poprawia humor, kiedy po dotarciu na metę dowiaduje się, że tylko 3 zawodników zaliczyło wszystkie punkty, w tym niektórzy po przebiegnięciu 70 km … Ostatecznie był jeszcze 4 zawodnik, który dotarł na metę minutę przed limitem. Ostatecznie kończę na bardzo dobrym dla mnie miejscu, Kaśka zaś wygrywa zawody w kategorii kobiet (Gratulacje !). Jak widać, wycofanie się z głową czasami się opłaca :). Niestety nie udało się zdobyć tytułu Immortala, ale w tym roku na liście nie pojawi się wiele nazwisk, ja zaś na pewno spróbuję za rok, gdyż zawody i teren pomimo trudów mają swój charakter i bardzo mi się podobały. Na pewno zasłużyły na swoją straszliwą nazwę. Po wprowadzeniu punktów do BaseCamp wyszło, że najmniejszy dystans po liniach prostych pomiędzy punktami to 44,1 km, co zwykle się przekłada na jakieś 61-65 km dystansu optymalnego (tak chyba wyszło zwycięzcy) – nasz wariant po prostych też nie wyglądał źle – 44,2 km, tylko niestety przejścia pomiędzy punktami były chyba dłuższe. Głównym utrudnieniem nie była długość drogi, ale jej jakość – mniej więcej jedna czwarta trasy prowadziła przez nieprzebieżne tereny, a następna jedna czwarta przez drogi z błotem po kostki, gdzie trzeba było bardzo uważać, aby nie skręcić nogi.
Przebieg trasy na mapie organizatorów:
Wydaje się, że optymalna była trasa wybrana przez zwycięzców czyli 16-7-11-13-12-15-9-10-14-1-8-6-4-5-3-2 lub w drugą stronę. Wydaje się, że kluczowe było przejście 9-15 oraz 1-14.
Po przebyciu naszego wariantu GPS pokazał prawie 67 km oraz 2000 metrów przewyższeń. A nie zrobiliśmy przecież dwóch dużych przelotów i dwóch podejść. Było trochę za ciepło, podczas biegu zużyłem około 4 litrów płynów, najbardziej słońce przygrzewało podczas przelotu do PK1 i PK15.
Przebieg trasy na mapie wektorowej (można powiększać):
Max elevation: 834 m
Min elevation: 398 m
Total climbing: 2304 m
Odtworzenie przebiegu trasy zwycięzców (przygotowane przez Bartka Grabowskiego) razem z naszym przebiegiem (w drugą stronę) – klik.
Post scriptum: Godzina 22:30, prawie 30 minut po limicie czasowym. Wracamy już do Krakowa samochodem z bazy. Wyjechaliśmy z Jaślisk, mijamy Daliową. Wtem na poboczu widzimy jakiegoś człeka z czołówką. Czyżby jakiś uczestnik ? Podjechałem bliżej i tak – widzę mapę i numer startowy Mordownika. 5 km od bazy prawie 30 minut po limicie, w bazie będzie najwcześniej za godzinę, gdyż podejrzewam, że jeszcze nie jest zebrany PK2. Ja taki twardy nie byłem :). (Przeglądając wyniki widzę, że ten zawodnik był na mecie godzinę i 20 minut po czasie).