Jurajska Jatka 2016 TP50
Bardzo lubię bieganie na orientację po terenach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, staram się brać udział w każdej imprezie tego typu w tej okolicy, o której dotarły do mnie jakiekolwiek słuchy. W tym roku startowałem tam już cztery razy – najpierw na Zimowym Rajdzie Czterech Żywiołów, potem na IROKEZ-ie, Letnim Rajdzie Czterech Żywiołów i Mordowniku – każdy z tych startów wspominam bardzo dobrze. Oczywiście trenowałem tutaj także kilka razy z mapą lub bez mapy, teren jest fantastyczny i co ważne – położony blisko Krakowa. Kolejną imprezą w tym rejonie, w której wziąłem udział była Jurajska Jatka z bazą w Olsztynie koło Częstochowy. Impreza jest dzieckiem ekipy Robimy Jatkę, czyli tych samych ludzi, którzy stworzyli bardzo fajną Świętokrzyską Jatkę.
Przebieg zawodów
Start Jurajskiej Jatki jest zaplanowany o 6 rano, dosyć wcześnie. Odprawa zaś jest o 5 rano, gdyż start jest z efektownego Zamku w Olsztynie, na który trzeba podejść około kilometr z bazy zawodów.Te wczesne pory sprawiają, że nieszczęśliwy bardzo muszę wstać o 2 rano, aby wyjechać z Krakowa paręnaście minut po 3 w nocy. A dzień wcześniej dopiero wróciłem z Bieszczadów (trochę zdjęć tutaj i tutaj), gdzie przebiegłem i przeszedłem ponad 80 kilometrów w 5 dni. Dodatkowo czuję, że złapałem jakieś przeziębienie i mam lekką gorączkę, co nie pomaga się zebrać. Niestety nawet wczesny wyjazd nie chroni mnie przed spóźnieniem się na odprawę – przyjeżdżamy na jej koniec :).
Dwadzieścia minut przed startem udajemy się z bazy do Zamku w Olsztynie, gdzie pięć minut przed startem otrzymujemy mapy. Jest ciemno, analizujemy mapy w świetle czołówek.
Pomimo tego, że zawody są rozgrywane w formule Scorelauf, to po analizie mapy sensowny wydaja się właściwie jeden wariant – rozpoczęcie od PK1 (Punkt Kontrolny numer 1) a potem pozostałe punkty lewoskrętnie, z zebraniem PK13 pomiędzy PK21 a PK19. Równo o 6 rano startujemy, lekko kropi deszcz. Najpierw asfaltem biegniemy na wschód i na górkę przez mokre łąki, gdzie zbieramy PK1. Do chwili zbiegnięcia z asfaltu aż do końca biegu będę biegł w przemoczonych butach i czasami spodniach, to także wpłynie na wybór wariantów. Do PK5 zbiegam niezbyt szczęśliwym wariantem przedzierając się w mroku przez las – niestety dopada mnie konsekwencja wczesnego wstawania, czuję niebezpieczne burczenie w jelitach i muszę zatrzymać się lesie na dłuższą chwilę. Biegnąc dalej na szczęście trafiam na linię energetyczną, więc odnajduję się i trafiam do PK5 – jak się okazuje tracę tutaj około 20 minut i przez resztę biegu będę sporo wyprzedzał.
Kolejne punkty umieszczone na przecinkach, czyli PK7/PK8/PK11/PK15 wchodzą raczej bez problemów – trochę się gubię przy PK8 i przebiegam za daleko przy PK15, ale tracę tutaj najwyżej 2-3 minuty, dodatkowo przecinki są najczęściej bagnistymi ścieżkami zwierzęcymi.
Do PK14 trafiam bez problemów i zgodnie z sugestią krzyczę do szybu, aby usłyszeć echo :) W drodze do PK17 zwiedzam niepotrzebnie pobliskie skały, PK18 wchodzi bez problemów. Za to problem wystąpił przy kolejnym punkcie , który położony był z drugiej strony sporych rozlewisk, a opisany był jako „ruiny”. Aby nie być zmuszonym do brodzenia po pas w bagnie należało znaleźć przejście na drugą stronę – to się udało bez problemu, przebiegamy tylko przez zielony szlak i trafiamy w ruiny. Jak się okazało, na południe były jeszcze jedne ruiny, a mapa nie do końca oddawała aktualny stan rozlewiska, na zrobieniu dodatkowego kółka przy PK21 tracę ponad 10 minut. Ale teraz już ruszam z kopyta, na ile pozwala mi przeziębienie. Kolejny punkt PK13 jest położony w kopalni piasku (piaskowni), spotykam tam chłopaków z TP25.
Do kolejnych dwóch, czyli PK19 i PK20 również trafiam bez problemu. Do PK16 pobiegłem po prostu niebieskim szlakiem nieco skracając go przez krzaki, miałem szczęście i nie miałem problemu z namierzeniem punktu.
PK12 i PK10 również bez problemów.
Potem długi przelot i trafiam do PK9. Zbiegam nieco za wcześnie i trafiam na mur kościoła w Zrębicach, muszę go obiegać przez chaszcze. Rozpoczynam ostatni etap zawodów (w tym czasie zwycięzcy są już na mecie). Do PK6 biegnę szlakiem Św. Idziego – fajna droga z atrakcjami dla turystów.
Od punktu próbuje ściąć na zachód przez pola, ale najpierw trafiam na pastucha (elektryczne ogrodzenie) a potem na siatkę niewidoczną na mapie. Po drodze widzę jakieś dwie dziwne górki, potem się okaże, że ostatni PK jest na drugiej z nich.
Przez pastucha przechodzę, siatkę omijam – trafiam na żółty szlak, którym docieram do skałek, przy którym jest Jaskinia Magazyn, a w niej PK3. Wracam na żółty szlak i łatwo znajduję eksponowany na skale z widokiem na Zamek w Olsztynie PK2.
Został tylko ostatni punkt, do którego zbiegam drogą polną a potem przez pola, miejsce w którym jest PK4 jest widoczne z daleka co najmniej od godziny, jest to skała Płetwa w „masywie” góry Lipówki ;). Teraz pozostaje tylko zbieg do mety po śliskich skałach i przez pobliski park.
Meta
Na mecie melduję się 8 godzin i 2 minuty od startu po pokonaniu 54,5 kilometrów. Błędy nawigacyjne oceniam na jakieś 30 minut, brak sił (przeziębienie i przetrenowanie) dołożyły co najmniej 30 minut, zamiast biegania wyszedł mocny marszobieg. Jakkolwiek wynik daje mi znowu 10 miejsce open na 60 uczestników, z czego jestem zadowolony :). W czasie biegu sporo jadłem, w sumie dwa żele PowerGel oraz 3 batony BA Miodowe, wypiłem tylko niecały litr wody – było chłodno i woda cały czas była podawana z góry :). A na mecie czekał dobry posiłek regeneracyjny, ręcznie robiony ceramiczny medal i pyszne Zasłużone piwo. Było bardzo mokro, ale sprzęt sprawdził się bardzo dobrze – wystarczyła lekka kurtka biegowa oraz moje ulubione ostatnio buty Trailroc, do których wracam po ponad roku przerwy i testowania innych możliwości.
Podsumowanie i uwagi
Tradycyjnie organizatorom za świetną imprezę, czekam na kolejne Jatki w następnym roku i kolejnych latach. Tak właściwie nie mam uwag, wszystko było niemal perfekcyjne, wpisuję kolejną imprezę do mojego stałego i napiętego kalendarza. Tym bardziej, że wydaje mi się, że imprezy tego organizatora charakteryzują się łatwą nawigacją ze sporą ilością punktów kontrolnych, co bardzo mi się podoba, można sobie pobiegać także ze znajomymi nie biegającymi na orientację. Oczywiście punkty kontrolne stoją także w atrakcyjnych miejscach, większość z nich w miejscach eksponowanych i widocznych z daleka, co podoba mi się jeszcze bardziej. Poziom organizacyjny zawodów rośnie – dodatkowy bufet i kilka punktów z wodą są świetnym pomysłem. Mam co najwyżej kilka drobnych uwag: start trasy TP50 o 7 rano (zamiast o 6 rano) z bazy (zamiast z Zamku), w Zamku można zrobić jeden z pierwszych PK. Kilka punktów było postawionych minimalnie inaczej niż na mapie (ale w dopuszczalnych granicach błędu 2mm w skali mapy), ale nie było problemów z ich namierzeniem. Podsumowując – bardzo mi się podobało i za rok obowiązkowo wracam.
Zawody wygrał na trasie TP50 Mateusz Kaźmierczak przed Maćkiem Nersem i Mateuszem Mioduszewskim, przy czym różnica pomiędzy nimi to tylko 10 sekund na 50 kilometrowej trasie. W kategorii kobiecej wygrała coraz mocniejsza Anna Sejbuk przed także rosnącą w moc PKŻ czyli Ewą Skubidą, trzecia była Ewelina Świderska-Zakościelny. Gratulacje !
Przebieg wariantów
Tutaj jest link na 3drerun z zapisem rywalizacji dziesięciu zawodników TP50 (wybieramy Realtime, potem TimeScale i Play, jeżeli czas dalej się dłuży to włączamy slider)
Przebieg mojego wariantu trasy na mapie organizatorów: