XV Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację – GEZnO 2016 MMX Zawoja-Wełcza
GEZnO (Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację) od trzech lat na stałe weszło do mojego kalendarza startowego. Ba, jest imprezą na którą czekam z niecierpliwością pomimo tego, iż zwiastuje koniec ciepłej jesieni i kolejnego roku/sezonu. Nie inaczej było w tym roku – z niecierpliwością oczekiwałem na długi weekend listopadowy – a to, że bazą zawodów w tym roku była Zawoja i okolice w których dostałem w kość dwa lata temu niecierpliwość tę wzmagały. Tym bardziej, że w tym roku zaplanowałem wyjazd ze świetną ekipą.
Krótki wstępniak
W GEZnO planowałem wystartować po raz czwarty. Pierwszy raz dostałem w kość biegnąc z Marcinem kategorię MM, drugiego roku było nieco lżej startując w parze z Anną kategorię MIX, zaś rok temu startowaliśmy z Jarkiem w nowopowstałej kategorii MMX. W tym roku wybór kategorii zależał od partnera, na szczęście znalazłem go dosyć szybko – poszukiwania trwały mniej więcej godzinę. Adrian, który się zgłosił, biega bardzo mocno asfalt i mocno w górach, ale dopiero zaczyna przygodę z nawigacją. Decydując się na rodzaj trasy braliśmy pod uwagę naszą (głównie moją) formę, prognozę pogody oraz parametry tras dla dwójek męskich MM oraz MMX. Niestety po raz kolejny kapituluję i wybieram jednak łatwiejszą kategorię MMX, w której do pokonania jest według zamysłu architekta trasy 25 km i 1560 metrów deniwelacji pierwszego dnia oraz 23 km i 1500 metrów deniwelacji drugiego. Czeka nas jakieś 4-5 godzin napierania dziennie na mrozie – co jak się wydaje w zupełności wystarczy. Do zawodów podchodzimy luźno, ciągle odnawiająca się kontuzja nie pozwala mi mocno napierać bez bólu – mam nadzieję, że dam radę zawody ukończyć, gdyż we wtorek przed zawodami na treningu w Tatrach kontuzja mocno dała się we znaki na zbiegach.
Dzień pierwszy – czy wybraliśmy dobry wariant ?
Startujemy o 8 rano. Jest dosyć zimno, w powietrzu wisi sporo wilgoci, odczuwalna temperatura jest sporo niższa niż rzeczywista (-2 stopnie), na ziemi leży 2-3 cm śniegu. Na starcie melduje się drużyna 77, dla mnie numer podwójnie szczęśliwy – 7 to moja ulubiona cyfra :)
Paski do podbicia punktów kontrolnych przypięte, humory dopisują, o 8:00 na starcie dostajemy mapę no i lecimy. Pierwszego dnia obowiązuje formuła scorelauf, czyli dowolna kolejność zaliczania punktów, więc zanim się rozpędziliśmy wybieramy wariant tak, aby nie nabiegać się za dużo. Przy tak małej ilości punktów kontrolnych najważniejszy jest wybór pierwszego punktu – my decydujemy się zaczynać od PK38, to oznacza, że lecimy w lewo i kończymy na PK59. Niestety po drodze pierwszego punktu mamy problem z wyczuciem odległości i rzeką – przebiegamy za most licząc na jakąś przeprawę poniżej niego, niestety rzeka jest za szeroka i dopiero za kolejnym asfaltowym mostem ruszamy do góry na Kuklową Grapę. Od PK38 wracamy do asfaltu i zygzakową drogą obok przekaźnika na Miśkowców Groń trafiamy na PK40 na Jaworówce.
Teraz chcemy oszczędzić przewyższeń więc łukiem i szlakiem lecimy do PK32 pod Kolędówką omijając Solnisko.
Wracamy do szlaku i omijając Jałowiec zbiegamy do przełęczy Cichej, omijając górkę o nazwie Kobyla Głowa trafiamy do PK47. Tuż przed punktem mapa się nie zgadza i mylimy trasę, ale na szczęście przypomniałem sobie, że dwa lata wcześniej już się tutaj zgubiłem na pamiętnym mega trudnym Funex Orient 2014 i tym samym, jak się wydaje, wyczerpałem limit pomyłek dla tej okolicy na najbliższe lata.
Od punktu wracamy do asfaltu znowu omijając górkę, pamięć o starych błędach znowu się przydaję (na Funex Orient punkt był na Czarnej Górze za Kobylą Głową). Teraz asfaltem nieco naokoło pniemy się do góry, wybór drogi asfaltowej sprawia, że możemy trochę podbiegać. Dosyć łatwo trafiamy do PK51. Do kolejnego punktu napieramy do góry, do drogi która chyba była szlakiem. Stamtąd omijając Czerniawę Suchą za przełęczą mamy podbieg i trafiamy do PK35.
Patrzymy na mapę i zwracamy uwagę na coś, czego nie zauważyliśmy wcześniej. Do kolejnego punktu mamy dwa warianty – albo biegowy – czyli obiegamy jedno ze zboczy Beskidka robiąc 3 kilometry, albo wariant siłowy – czyli napieramy w poprzek robiąc tylko 850 metrów w poziomie, ale za to dodatkowo prawie 150 metrów w górę i w dół (ponad 35% nachylenia). Wybieramy opcję numer dwa, mamy sporo siły, na podejściach trochę odpoczniemy i rozgrzejemy się, gdyż robi się zimno.
Napieranie wyszło koncertowo, trafiamy idealnie w skrzyżowanie i po chwili do punktu PK55. Teraz zaczyna się nasz zagadkowy przelot na wschód – pierwotnie chcieliśmy polecieć grzbietem, ale nie docieramy do niego, więc tnąc przez wąwozy i krzaki napieramy w kierunku kolejnego punktu po prostu na wschód, niestety nieco wolniej niż planowaliśmy. W pewnym momencie wylatujemy na łąkę i trochę nie wiemy gdzie jesteśmy pomimo widocznego drogowskazu – więc po prostu pytamy się o drogę mijanych uczestników trasy R. Okazuje się, że do kolejnego punktu już całkiem blisko, co oczywiście nie oznacza, że po drodze się nie gubimy nieco obiegając Kolisty Groń od południa zamiast od północy.
Mamy komplet punktów kontrolnych, więc teraz pozostaje bieg do mety. Lecimy na północ a potem drogą wzdłuż strumienia do asfaltu, którym dobiegamy do mety bez problemów o 13:17, czyli 5 godzin i 17 minut od startu, po zrobieniu 32 kilometrów i 1650 metrów deniwelacji. Ten czas daje nam 8 miejsce w kategorii MMX (na 37 drużyn w kategorii), z czego jesteśmy zadowoleni. Do zwycięzców straciliśmy niecałe 1,5 godziny. Układ drużyn na tablicy wyników daje nadzieję na poprawę kolejnego dnia, gdyż 3 drużyny przed nami mają tylko trochę ponad 20 minut przewagi, a my nie jesteśmy jakoś bardzo zmęczeni. Nad kolejną drużyną mamy 30 minut przewagi, więc jest bezpiecznie. Przebieg naszego wariantu poniżej. Czy był to najlepszy wariant ? Nie wiem, był całkiem dobry, być może lepsze byłoby rozpoczęcie od PK35 a zakończenie na PK55 – tego się nie dowiemy bo chyba nikt tak nie pobiegł :).
Dzień 2 – Dlaczego się tak gubimy :) ?
Drugiego dnia tradycyjnie o 7:00 startują najlepsze drużyny. My wiadomo – pobiegniemy pół godziny później, gdyż mamy za dużą stratę aby startować w handicapie. Zmienia się trochę środowisko zawodów – zgodnie z prognozami pogody śnieg prószył całą noc, temperatura jest niższa niż dzień wcześniej – termometry wskazują koło -5 stopni, rano mam trudności z dojechaniem na miejsce startu, droga jest biała i ledwo przetarta. Z pewnym poświęceniem ;) stawiamy się na start. Może to dziwne, ale nic mnie nie boli, tak jakbym wczoraj nie biegał po górach, może nie rozlatuję się tak kompletnie. Jesteśmy nastawieni na odrobienie tych brakujących minut do poprzedzających nas zespołów.
O 7:30 łapiemy do ręki mapy i ruszamy. W drugim etapie pozornie jest łatwiej, gdyż mamy pokonać trasę wyznaczoną przez organizatora. Pozorność polega na tym, że zwykle drugiego dnia jest trudniej nawigacyjnie – czyli pomimo tego, że wiemy skąd i dokąd biegniemy, to wyszukanie drogi pomiędzy punktami jest trudniejsze, jak i same punkty są umieszczone w trudniejszych do znalezienia miejscach niż pierwszego dnia. Od razu sobie o tej cesze drugiego dnia zawodów przypominam podczas planowania drogi do pierwszego punktu kontrolnego PK37 – jest on umiejscowiony dokładnie za szczytem pobliskiej górki – Welczonia, więc albo należy kombinować i obiegać szczyt, albo mocno napierać do góry przez tenże szczyt. My wybieramy wariant pośredni, to znaczy napieramy do góry nieco obiegając szczyt. Wariant wydaje się dobry, ale pewnie mógłby być lepszy, gdyż na punkcie spotykamy już sporo zespołów.
Zbiegamy do Zawoi i napieramy w stronę Mosornego, tam znowu do góry, przecinamy w łąkę, wbijamy się w las i czeszemy wąwozy, aby odnaleźć PK61. Co ciekawe – w okolicy punktu spotykamy sporo MIX-ów, dla którym PK61 nie był punktem na trasie. Teraz zaczyna się zagadkowa przeprawa na wschód – nie chcąc tracić wysokości tniemy na wschód zboczem Kiczorki starając się trawersować ile się da. Biegnąć przez las nie za bardzo wiemy gdzie jesteśmy, okolice stają się rozpoznawalne dopiero po wybiegnięciu z lasu. Jakkolwiek dopiero po dotarciu do asfaltowego zakrętu mamy pewność swojej lokalizacji. Niestety tutaj popełniamy największy błąd dzisiaj, sugerując się wyprzedzającą nas konkurencją ;) skręcamy za szybko na południe i trafiamy w zły wąwóz.
Musimy wspinać się po stromym jego ścianach, aby dotrzeć jakiejś do drogi, gdyż prędkość przemieszczania się dramatycznie nam spada, w sumie na błędach przy PK62 tracimy ponad 20 minut.
Teraz idzie o wiele szybciej, do PK64 praktycznie cały czas zbiegamy, z małą przerwą na odmrożenie zamarzniętych ustników od bidonów z wodą. Niestety znowu się mylimy w okolicach punktu i go przeoczamy będąc jakieś 2 metry od niego. Niepotrzebnie zbiegamy na północ, orientujemy się w pomyłce i zawracamy, robimy koło i dopiero trafiamy w punkt, tracimy dokładnie 6 minut. Ale znowu do kolejnego punktu dobrze się nawiguje, do PK63 wybieramy wariant asfaltowy naokoło. Wybór wariantu jest nieco przypadkowy, gdyż pierwotnie chcieliśmy lecieć przez Tokarniak, ale za dobrze się zbiegało i wylądowaliśmy na asfalcie, skąd nie było sensu już się wracać. Przy punkcie spotykamy znajomych rozgadanych MIXów.
Teraz czekał nas przelot dnia – najdłuższy i najbardziej skomplikowany. Postawiliśmy na wariant siłowy i postanowiliśmy po prostu napierać na zachód aż do asfaltu. Trawersując zbocze docieramy do Szczurkówki, za którą zbiegamy strumieniem do asfaltu, trafiamy idealnie w most.
Teraz napieramy do góry do Podpolic, docieramy do osiedla i tam robimy kolejny błąd – zamiast obiegać Hujdy od południa wybiegamy na północ, co oznacza powrót przez szczyt oraz kolejne 6 minut straty do PK44. Został jeszcze jeden punkt. Wyluzowani zbiegamy do Zawoi i tam na charakterystycznym i najczęściej fotografowanym skrzyżowaniu skręcamy w lewo (czyli na Burdele) i rozpoczynamy wspinanie się mocno na rympał na Miśkowców Groń, gdzie znajdował się PK39.
Pozostaje tylko zbiec do mety – najpierw krzakami a potem asfaltem. Nieco już zmęczeniu dobiegamy do mety o 12:39, czyli 5 godzin i 9 minut od startu, po przebiegnięciu wariant o długości 28,5 kilometra i deniwelacji 1650 metrów. Jest to 6 czas w kategorii drugiego dnia zawodów, co pozwala nam przesunąć się jedno miejsce do góry, niestety przewaga nad kolejną drużyną była zbyt mała, aby ją przeskoczyć. Ostatecznie po dwóch dniach zajmujemy 7 miejsce ze stratą niecałych 2,5 godzin do zwycięzców. Oczywiście jestem zadowolony, gdyż wynik pomimo upierdliwej kontuzji jest lepszy niż rok temu. Trochę szkoda czasu zmarnowanego na wtopy nawigacyjne, 30 minut wcześniej na mecie dałoby nam jedno miejsce wyżej w klasyfikacji – pozostałe zespoły były poza zasięgiem. Przebieg naszego wariantu poniżej:
Podsumowanie
Cóż ja mogę napisać na podsumowanie tak dobrej imprezy. Zawody zdecydowanie zasłużyły na swoją dobrą i legendarną markę. W bazie zawodów można spotkać świetnych ludzi i wysłuchać pięknych opowieści. Tereny zawodów są przepiękne, w tym roku mieliśmy okazję podziwiać prawdziwie zimową scenerię. Trasy są ciekawe, punkty stoją dokładnie tam, gdzie powinny stać, bez żadnej tolerancji i błędów, równocześnie stoją w charakterystycznych miejscach, więc dają się odnaleźć. Udział w zawodach to świetnie spędzony czas. Z mojej strony – oczywiście do zobaczenia za rok, a wcześniej pewnie w maju na bliźniaczym Irokez-ie.
ps. Dzięki Adrian za towarzystwo i poganianie mnie :)
Trochę sznurków i multimediów
Wyniki zawodów są tutaj: http://www.compass.home.pl/gezno/lista.php, gratulacje dla zwycięzców.
Więcej moich zdjęć z zawodów jest na FB – klik.
Świetne zdjęcia reporterskie autorstwa Ostre Kadry są tutaj.
Więcej relacji i galerii jest tutaj: http://www.compass.home.pl/gezno/galeria.php
Ścigające się kropki, czyli 3drerun: dzień 1, dzień 2.
Filmik z podsumowaniem obydwu dni zawodów: [youtube]https://youtu.be/M51Gy8hnqh0[/youtube]