Nadwiślański LISZKOR TP50 2018 – relacja
W ramach kompletowania minimalnej sensownej ilości startów w pucharze PMNO zapisałem się i wystartowałem w kolejnej imprezie należącej do tego cyklu. Tym razem po raz czwarty zapisałem się i wystartowałem w Nadwiślańskim Maratonie na Orientację, który w tym roku nazywał się Nadwiślański LISZKOR. Trzy poprzednie edycje odbyły się w okolicach Pszczyny – za pierwszym razem biegłem skróconą trasę TP20, drugi start to tour de Zbiornik Goczałkowicki, trzeci start to bardzo ciekawa orientacyjnie gonitwa po pszczyńskich polach. W tym roku otoczenie diametralnie się zmieniło – zamiast biegać w okolicach jeziora impreza przeniosła się do Krzeszowic, a więc odbyła się na skraju mojej ulubionej Jury Krakowsko-Częstochowskiej, częściowo na obszarach znanych mi z Irokeza 2016.
Sam start odbywa się w piękny i ciepły wiosenny dzień. Temperatura podczas zawodów ma być zgoła inna niż podczas ostatniego startu – czyli Rajdu Dolnego Sanu – ma być 20 stopni Celsjusza cieplej – czyli w okolicach 15 stopni, idealnie. Relacja z zawodów jest krótka, gdyż już wcześniej opublikowałem film, który można obejrzeć zamiast czytania.
Start jest zaplanowany na 8:30, a kilka minut wcześniej otrzymujemy mapy. Okazuje się, że dwadzieścia dwa punkty trasy mamy zaliczyć w dowolnej kolejności (zasada scorelauf), tak więc szykuje się fajna rozgrywka taktyczno-strategiczna, taka jak lubię. W scorelauf najważniejszy jest wybór pierwszego i ostatniego punktu – ja wybieram jako pierwszy PK10 – jest dla mnie najoczywistszym wyborem.
Do punktu mam jakieś 2,5 kilometra i truchtając do niego po drodze wymyślam strategię na dalszy przebieg zawodów. Kolejno planuję biec do PK7, PK9, PK61. Z PK7 mam problem, gdyż go przeoczyłem, był przypięty do krzaków w środku strumienia i przebiegłem nad nim:). Na punkt naprowadza mnie dopiero Tadek, który właśnie wyszedł z krzaków. Od tej pory przez jakiś czas będziemy napierać razem. Przy PK11 przekraczamy autostradę A4, zrobimy to dzisiaj jeszcze trzy razy.
Jest bardzo przyjemnie, świeci słońce, trochę wieje wiatr, jest rześko, można napierać. Do PK25 musimy przedostać się przez linię zabudowań – tutaj pomaga nam sympatyczny lokals, który wskazuje drogę przez otwartą furtkę w jednym z domostw.
Do PK53 w środku lasu trafiamy bez problemu, do PK64 nie do końca wyszedł wariant, ale udaje się ominąć rezerwat. Łatwo trafiamy na ruiny domu gdzie znajduje się PK72.
Zbiegamy do Frywałdu, przebiegamy obok sklepu i biegnąc uroczym szlakiem nad rzeczką trafiamy do PK27. Ten szlak tak bardzo nam się podoba, że postanawiamy zaryzykować dalsze nim podążanie pomimo tego, że asfaltem mogło by być szybciej. Szlak nas wyprowadza w okolice PK22, należy tylko przeskoczyć przez grzbiet górki i minąć kapliczkę.
Ponieważ jesteśmy mniej więcej na półmetku zawodów więc wybieram odrobinę inny wariant niż koledzy aby się urwać Markowi i Tadkowi. Podbijam punkt, szybko zbiegam do asfaltu i zamiast obiegać czy podążać drogą do kolejnego punktu po prostu tnę wąwozem, zresztą bardzo ładnym tylko nieco stromym. Wyskakuję na pola w okolicach punktu. Niestety trochę się gubię i muszę się trochę wracać do punku, więc koledzy mnie doganiają po raz pierwszy. Kolejny punkt jest z drugiej strony autostrady, tak więc nic dziwnego, że widząc coś jak tunel dla zwierząt postanawiamy z niego skorzystać, bo wygląda to na niezły skrót.
Niestety tunel kończył się kratą i musieliśmy się wracać, ale przejście pod autostradą było fajnym akcentem przygodowym. Po wyjściu z tunelu znowu próbuję się urwać. Odbiegam wzdłuż autostrady, przebiegam przez most i ścinam prosto na północ przez pola. Wpadam w jakieś chaszcze, ale wypadam blisko punktu, tylko mam do pokonania jeszcze zabudowania. Niestety tracę trochę czasu, gdyż ścieżka do punktu była odgrodzona zamkniętą furtką z ostrymi kolcami na szczycie, nie ryzykowałem przejścia. PK82 znajduję bez problemu, jednak znowu mnie tutaj doganiają Marek i Tadek, którzy widzieli mnie wracającego od zamkniętej furtki. Myślę sobie – do trzech razy sztuka – i znowu im próbuję.
Wybieram nieco ryzykowny wariant – nie zbiegam od razu za punktem w dół, tylko południową trasą pobiegam na szczyt wzniesienia i dopiero wtedy zaczynam zbiegać dosyć mocno nachylonym zbiegiem do drogi i rzeki. Rzeka zaznaczona na mapie okazała się dosyć wąska więc suchą stopą po drzewnym mostku przedostaję się na drugą stronę.
Teraz wystarczy napierać do góry i znaleźć punkt PK19 na ambonie. Punkt widać z daleka, kręcą się przy nim rowerzyści. Rozpoczynam ostatni etap zawodów, zostało 6 punktów zlokalizowanych tuż obok bazy.
Zbiegam do Nawojowej Góry i z pewnym zaskoczeniem wyskakuję tuż obok stadionu gdzie tydzień temu znajdowały się start i meta zawodów na orientację z cyklu Grand Prix Małopolski, w których brałem udział. Do kolejnego punktu wbijam się w las i podążając drogami staram się trzymać kierunek. Spotykam Tomka z ekipą, który biega znacznie szybciej ode mnie, a który pomaga mi namierzyć PK52. Zbiegam na południe, spotykam Łukasza, który pomaga mi znaleźć PK17 :). Ścinam przez raz prosto na południowy zachód, przebiegam przez drogę i trafiam na urwisko przy kopalni, dosyć łatwo znajduje PK6.
Kolejny PK4 wchodzi błyskawicznie, na punkcie znowu spotykam Tomka i ekipę. Szybko uciekam im do tunelu pod autostradą, biegną razem więc jeżeli mnie wyprzedzą to stracę 3 miejsca ;). Niestety przy kolejnym PK21 trochę się mylę w nawigacji i doganiają mnie, ale i też naprowadzają na punkt. Ale wtedy się okazuje, że mi zostało dwa punkty do mety, a Tomkowi cztery. Tak więc pomimo tego, że jesteśmy fizycznie w tym samym miejscu to prowadzę w rywalizacji. Wracam już spokojniej tym razem nad autostradą na północ, wbijam się w las aż trafiam na szeroką drogę, znowu się wbijam w las i trafiam na szuter, który prowadzi do ładnego jeziora i PK15.
Do końca zawodów zostaje mi ostatni punkt, więc oczywiście zdarza się mała katastrofa. W pewnym momencie zamiast pobiec na północny wschód biegnę na północny zachód, w pomyłce orientuję się dopiero, kiedy zauważam zawodników biegnących do mety w oddali na tle zabudowań. Mam niestety problem z tym, że z tego miejsca nie prowadzi sensowny wariant, muszę wbijać w las na ślepo. Tak niestety robię licząc, że zorientuje się w terenie po przebiegu strumieni. Nie do końca tak jest, jakieś strumienie są ale nie pasują mi do mapy. Dopiero przy ich skrzyżowaniu orientuje się, że las koło którego właśnie przebiegłem to będzie ten las w którym będzie punkt. Biegnę więc z tamtym kierunku, trafiam na strumień i biegnąć wzdłuż niego trafiam na PK1. Teraz zostaje już tylko sprint do mety.
Na mecie melduje się po 6 godzinach i 52 minutach. Pokonuje 47,5 kilometra, przy czym wariant organizatorów zakładał około 51 km, ale ja bardzo dużo ciąłem przez pola i wąwozy. Zajmuję najgorsze miejsce, czyli jestem czwarty :) – na 45 zawodników. Żartuję z tym najgorszym miejscem – jestem zadowolony, do pierwszej trójki zabrakło ponad 40 minut, więc dużo i mało – patrząc na poziom tych zawodników.
Dzięki serdeczne dla organizatorów, świetnie się bawiłem i trochę zmęczyłem.
Mapy
Przebieg mojej trasy na mapie organizatorów:
Multimedia
Film z trasy jest tutaj: