Bieg Granią Tatr 2015 – relacja z ogona stawki

Od jakiegoś czasu nie dodałem żadnego nowego wpisu. Powodem był finał przygotowań do najważniejszych zawodów w tym roku, czyli do Biegu Granią Tatr. Wiedziałem, że ten bieg jest trudny, a moje przygotowanie do takiego wyzwania pozostawiało wiele do życzenia. Z tego względu starałem się unikać  innych imprez biegowych i sumiennie trenować, więc nie było o czym pisać :) .

Tak właściwie to w tym roku chciałem odpuścić mocniejsze treningi i zawody, a więcej biegać zupełnie na luzie i jeszcze bardziej dla przyjemności, co oczywiście nie oznacza, że całkowicie bez rywalizacji . Odpuściłem zapisy na górskie ultramaratony liniowe,  za to chciałem za to sobie od czasu do czasu pobiegać bieg na orientację dla przyjemności, trochę sprintu, a czasami maksymalnie pięćdziesiąteczkę w ramach PMNO (nie licząc obowiązkowego Maratonu Kierat), równolegle bez spiny trenując. Niestety ;) los chciał inaczej. W lutym, kiedy to rozpoczęły się zapisy do Biegu Granią Tatr pod wpływem impulsu wpadło mi do głowy, aby wziąć w nim udział pomimo, że moje doświadczenia z biegania w Tatrach były żadne, a nawet negatywne – pamiętam zeszłoroczne podejście (i zejście) na Krzyżne, które przeklinałem nawet jako piechur. Niestety ;)  cierpliwość nie jest cechą, którą posiadam, nie chciało mi się czekać kolejne dwa lata, wysłałem zgłoszenie i zostałem wylosowany. Na szczęście punkty kwalifikacyjne wymagane do startu miałem zgromadzone (za Maraton Kierat i Bieg Rzeźnika), teraz zostało mi tylko mocno trenować :) i wystartować  dokładnie za 6 miesięcy, czyli 15 sierpnia 2015.

Sezon 2015 rozpocząłem standardowo – kilkoma imprezami na orientację na dystansach 20-50 kilometrów, Półmaratonem Marzanny oraz w końcu udziałem w Cracovia Maraton, który potraktowałem jako dłuższe wybieganie, aby sobie nie zrobić krzywdy na asfalcie. Potem nadszedł czas na 100-kilometrowy Maraton Kierat – który poszedł mi całkiem dobrze. Dodatkowo  od marca starałem skupiać się na treningach w górach aby uodpornić się na podejścia i zbiegi  – na początku sezonu w Beskidach (Beskid Mały, Beskid Wyspowy, Gorce). Po kilku przemyśleniach i rozmowach ze znajomymi doszedłem do wniosku, że aby brać udział w zawodach w Tatrach, trzeba trenować w Tatrach, do tego nie wystarczy ubijanie beskidzkiego błota, tatrzańskie szlaki turystyczne zdecydowanie różnią się od beskidzkich. W Tatrach jeszcze bardziej liczy się siła i wytrzymałość, a z umiejętności technicznych podchodzenie oraz zbieganie po kamienistych szlakach i po kamiennych nierównych i kiwających się schodach.   Ale na temat treningów w Tatrach powstanie osobny wpis, gdyż było ich aż pięć i wyszły w ich czasie naprawdę ładne zdjęcia. Oprócz zdjęć ważnym wynikiem treningów była bardzo dobra znajomość trasy ze szczegółowo zaplanowanymi międzyczasami, szacowałem czas na mecie podczas zawodów około 15 godzin, chociaż było i tak, że po jednym z treningów chciałem wycofać swoje zgłoszenie do zawodów.

Tak więc po długim etapie przygotowawczym nastąpił ten długo oczekiwany weekend sierpniowy. Tak jak zwykle obserwowałem przez kilka dni zarówno prognozy pogody jak i samą pogodę w Tatrach za pomocą kamerek internetowych. Dzień startu zanosił się na upalny, okazało się, że był to przedostatni dzień sierpniowej fali upałów w Polsce w 2015 roku (piszę to gdyby za 10 lat ktoś chciał to przeczytać i nie pamiętał co się działo w 2015 roku :). Oczywiście nie obeszło się bez przygód i w tym czasie. Ostatni tydzień przed startem postanowiłem przeznaczyć na unikanie biegania oraz na trzymanie się z dala od kontuzji. Jazda na rowerze nie jest bieganiem, więc w środę przed startem postanowiłem rozruszać mięśnie i podjechać rowerem na Kopiec Piłsudskiego spotkać się z biegającymi znajomymi i zrobić im trochę zdjęć. Wracając z kopca zagapiłem się i miałem wywrotkę na mokrym asfalcie.  Lecąc na ziemię miałem wizję, w której rozwalam sobie kolano i cały wysiłek treningowy właśnie się niweczy. Na szczęście skończyło się dobrze, wylądowałem na asfalcie obtarłszy sobie tylko kolano i łokieć, no i rozbijając telefon (na szczęście mam zapasowy – a uszkodzony telefon na szczęście był ubezpieczony).

Do Zakopanego przyjechałem w czwartek po południu – pamiętam, że przyjeżdżając bezpośrednio z Krakowa miałem na początku każdego treningu lekki problem z oddechem – więc wpadłem na pomysł aby w miarę możliwości przyzwyczaić się do lekko niższego ciśnienia – kto wie, może właśnie na to jestem wrażliwy :).  W piątek, czyli w przeddzień zawodów, postanawiam rozprostować kości i udać się na wycieczkę do Murowańca – co prawda będę tam dzień później podczas zawodów, ale niestety nie będę miał czasu podziwiać jednego z moich ulubionych pejzaży, czyli widoku ze szlaku na Halę Gąsienicową, która o tej porze roku kwitnie na fioletowo.

Dolina Gąsienicowa
Dolina Gąsienicowa

Po powrocie z wycieczki wybrałem się do bazy zawodów po pakiet startowy. Już podczas odbioru zostało zweryfikowane ubezpieczenie na wypadek akcji ratowniczej na Słowacji, poczułem przez to wagę tych zawodów. Reszta wyposażenia obowiązkowego zostanie zweryfikowana na starcie. O godzinie 19 w bazie rozpoczęła się odprawa przedstartowa, na które dowiedzieliśmy się co nieco o sponsorze biegu oraz trochę więcej na temat samego biegu, w szczególności wszystko na temat jego organizacji.

Odprawa skończyła się tuż przed godziną dwudziestą, a ja udałem się spotkać się ładując węgle ze znajomymi, którzy jutro będą mi zającować na trasie,   dokończyć przygotowania oraz spróbować zasnąć. Niestety jak to bywa w takiej sytuacji nie do końca się to udało – spałem może 90 minut, obudziłem się tuż przed budzikiem nastawionym na pierwszą w nocy. Zebrałem się i przed godziną drugą w nocy ruszyłem na miejsce zbiórki wzbudzając zainteresowanie patrolu Policji. Na nieszczęście pierwsza litera mojego nazwiska jest dosyć szybko w alfabecie, więc zostałem wyznaczony do odjazdu na start pierwszym autobusem o 2:20 w nocy. Po drodze do autobusu z kwatery na korzeniu w parku prawie wykręcam kostkę, na do startu przestaje boleć. Zastanawiam się, ile razy ją wykręcę w czasie biegu. Na miejsce startu odjeżdżamy chwilę później niż to jest zaplanowane, ale i tak do rozpoczęcia biegu mamy prawie godzinę.

Na starcie, 3:30 rano
Na starcie, 3:30 rano

Rozgrzewam trochę stawy i przygotowuję się psychicznie :) rozmawiając ze znajomymi, pocieszając się tym, że znam trasę i dam radę, tak samo jak i oni. O godzinie 4 rano startujemy. Ruszam swoim spokojnym tempem, na pierwszy etap daję sobie 5 godzin przy limicie 6 godzin 30 minut. Limit ten jest dosyć zwodniczy, gdyż w poprzedniej edycji do mety nie dobiegł nikt, kto na Ornaku miał więcej niż 5 godzin i 30 minut (dzięki Ula za tę ważną podpowiedź), tak więc realny limit jest o godzinę krótszy.

Przed startem
Przed startem

Przy schronisku w Dolinie Chochołowskiej planuję być 44 minuty po starcie. Po drodze spotykam znajomych, z którymi trochę rozmawiam, a nawet zostaję uwieczniony na jednym nagraniu wideo (źródło: Kawaler Wieczorową Porą)

[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=YGCnB3_qjpY[/youtube]

Do schroniska docieram spóźniony o 4 minuty, teraz rozpoczyna się podejście na Grzesia, tam także jestem kilka minut spóźniony w stosunku do planu (5:30).

Bieg Granią Tatr - przed Grzesiem
Bieg Granią Tatr – przed Grzesiem

Potem tak jak na treningu Rakoń i Wołowiec (6:19) wchodzą całkiem lekko.

Bieg Granią Tatr - podejście na Wołowiec
Bieg Granią Tatr – podejście na Wołowiec

Dalej zbieg z Wołowca, trawers Łopaty, zbieg do Niskiej Przełęczy i zaczyna się mordercze ;) podejście na Jarząbczy Wierch (7:15).

Bieg Granią Tatr - podejście na Wołowiec
Bieg Granią Tatr – na Wołowcu

Jest jeszcze wczesna godzina, a już robi się ciepło, niestety trochę za ciepło jak dla mnie. Dalej napieram przez Kończysty Wierch na Starorobociański Wierch (7:55) – jestem tam spóźniony o 17 minut w stosunku do zaplanowanego czasu – zaplanowałem sobie być 3 godziny i 38 minut od startu na tym najwyższym szczycie polskich Tatr Zachodnich (tak, miałem rozpiskę trasy co do minuty). Wydaje się, że coś nie do końca ze mną jest w porządku, zaczynam się bać o ukończenie biegu, nie mam mocy nawet takiej, jak na treningach, pomimo sporej dozy odpoczynku przed startem. Zbiegam szlakiem do szczytu Ornaka (8:35), potem schodami masakrującymi czwórki do Iwanickiej Przełęczy (8:58),  i do pierwszego punktu kontrolnego na hali Ornak(9:20) po niedawno odnowionym szlaku.

Przed pierwszym punktem kontrolnym
Przed pierwszym punktem kontrolnym Źródło:https://www.facebook.com/pages/ReprezentujSiebiepl/565334103593087

Po drodze nabieram zimnej wody ze strumienia, gdyż właśnie skończył mi się cały ponad dwulitrowy jej zapas – ta tatrzańska piekielnie zimna woda o metalicznym posmaku zawsze na mnie działa pobudzająco.

Na punkcie na Hali Ornak zostaję trochę za długo, ale wlewam do żołądka litr wody a kolejne dwa litry znowu pakuję do plecaka, pochłaniam też sporo arbuza, który jest idealny w taką pogodę. Wychodzę z punktu o 9:28, po drodze jeszcze coś przekąszam i wysypuję kamienie z lewego buta :) . Szlak pnie się do góry, świeci słońce i równocześnie lekko kropi deszcz, jest gorąco i duszno, więc  napieram powoli. Docieram do Chudej Przełączki 15 minut później, niż zakładałem. W tym momencie słyszę uderzenie pioruna, po nim następne. Niestety dobiega od strony Ciemniaka, gdzie właśnie miałem się udać. Dźwięk gromu pobudza mnie, napieram do góry, mijając po drodze turystów, którzy wystraszeni grzmotami zawracają w dół. Zaczyna padać lekki deszcz, a ja docieram na Ciemniak (11:24). O ile deszcz nieco mnie schłodził, to niestety także zwilżył kamienie na szlaku, muszę zbiegać ostrożniej, tym bardziej, że niestety słyszę odgłosy upadku turystów czy innych uczestników biegu. Na Kondradzkiej Kopie mijam sędziego, który droczy się ze mną oferując mi kabanosy, oczywiście ich nie ma – co za okrucieństwo tak się bawić z człowiekiem, który ma żołądek przesłodzony żelami ;) – oczywiście serdecznie pozdrawiam :).

Podejście pod Kasprowy Wierch
Podejście pod Kasprowy Wierch Źródło:https://www.facebook.com/biegamgdziechce?fref=ts

Nie wiedząc dlaczego Kasprowy Wierch wydaje się dzisiaj taki odległy od Kondradzkiej Przełęczy , droga do niego wlecze się niemiłosiernie, mam tutaj już ponad 30 minut opóźnienia w stosunku do planów. Na szczęście na tym odcinku doping kibiców jest największy – wbrew obawom turyści schodzą z drogi na  widok zawodników oraz, co mnie dziwi bardziej, serdecznie dopingują. Nie wiem dlaczego, ale ten odcinek mnie zmęczył najbardziej, jakkolwiek wiedziałem, że dotarcie do Murowańca z małym zapasem czasowym pozwoli mi ukończyć ten bieg. W końcu docieram do Kasprowego Wierchu i zaczynam zbieg do Murowańca. Idzie mi dosyć wolno, jakbym się oszczędzał. Wtedy z naprzeciwka wyłania się Daniel, pierwszy z moich dzisiejszych „zająców”. Dzięki niemu przyśpieszam na tym zbiegu i oszczędzam przez to trochę czasu.

Punkt w Murowańcu
Punkt w Murowańcu

Do Murowańca docieram o 13:30, do limitu czasu zostało 30 minut, a ja nie mam siły ruszyć dalej. Jest gorąco. Staram się wchłonąć jak najwięcej arbuza i izotonika, uzupełniam zapasy wody. Pakuję także jedzenie do plecaka, niestety nie zjadłem obiecanej przez organizatorów zupy pomidorowej, zapomniałem o niej kompletnie, podobno i tak się skończyła. Cały czas zastanawiam się czy ruszyć dalej. Nie pomaga mi w tej decyzji informacja o rezygnacji kilku moich znajomych biorących udział w biegu, którzy są ode mnie o wiele lepsi biegowo. Gdy wbiegałem na punkt w jego okolicy było około 10 znajomych osób z Krakowa, krążę między nimi a jedzeniem. W końcu pomyślałem sobie, że nie mogę dać się pokonać, i że jeżeli zrezygnuję, to będę tego żałował, szczególnie, że grupa lubi się długo droczyć porażkami ;) (oczywiście w sympatyczny sposób), te dziesięć par oczu wypchnęło mnie z punktu. Może było to było nie do końca mądre myślenie, ale pomogło,  o 13:40 zbieram się i ruszam dalej, a równocześnie ze mną rusza Katarzyna i Michał, którzy będą za mną do końca biegu, oraz Kamila i Joanna, które będą mnie motywować do Przełęczy Krzyżne. Spokojnie ruszam dalej, chcę w czasie marszu się posilić.  Niestety nic nie wchodzi a ciastko zabrane na punkcie zakleja mi usta :), ktoś mi wtedy robi zdjęcie:

W drodze na Krzyżne - Tomek, Kamila i Joanna
W drodze na Krzyżne – Ja, Kamila i Joanna

W spokojnym przebiegu tej części trasy pomaga jej profil – trasa ciągle pnie się do góry, nie ma zbyt wiele miejsca aby pobiec po płaskim albo zbiec. O 14:30 mijam Czerwony Staw, w który prawie nie ma wody i zaczynam podejście na przełęcz Krzyżne.

Dolina Pańszczycy - Tomek, Katarzyna i Michał
Dolina Pańszczycy – Ja, Katarzyna i Michał Autor: https://www.facebook.com/PiotrDymusFotografia

Z treningu pamiętam, że wcale nie jest takie straszne, i tak też odczułem je teraz podczas zawodów. Co prawda musiałem się od czasu do czasu zatrzymać aby odetchnąć, ale psychicznie nie miałem problemu. Na przełęcz docieram o 15:30, dotarcie tutaj z Murowańca zajmuje znacznie więcej niż treningowe 80 minut. Ale jest już dobrze, teraz wiem, że głównym kierunkiem w pionie będzie kierunek w dół.

Przełęcz Krzyżne
Przełęcz Krzyżne

Ostrożnie schodzimy z przełęczy, z tej strony nie za bardzo da się biec, podbiegam tylko miejscami i głównie odpoczywam. Gdy się robi bardziej płasko ruszam mocniej, szczególnie, że zostaje coraz mniej czasu. Do mojej ulubionej Doliny 5 Stawów Polskich docieram o 16:30, nawet nie mam czasu podziwiać widoków moich ulubionych jezior, tylko napieram w stronę schroniska, gdzie docieram 10 minut później.  Podłączam ładowarkę przenośną do mojego Fenix-a i rozpoczynamy zbieg, moim celem jest zrobienie jak największego zapasu czasowego, aby ostatni etap pokonywać już naprawdę bez stresu. Plan zostaje zrealizowany i w ostatnim punkcie jesteśmy o 17:30, czyli 30 minut przed limitem czasu. Dolewam wody do bukłaków i ruszamy dalej, do mety zostało ostatnie 15 kilometrów i około 700 metrów przewyższenia.  Trasa nie jest specjalnie widokowa, jest duszno i dalej zbyt ciepło, na szczęście moje „zające” trzymają tempo i nie pozwalają mi zwolnić. Napieramy najpierw na Polanę Waksundzką (18:40), potem zbiegamy do Psiej Trawki (19:12), podchodzimy na Polanę Kopieniec (19:46). Droga się dłuży, siła przypływa i odpływa falami, na szczęście już jest naprawdę niedaleko, tylko Nosalowa Przełecz (20:20) i już zaczyna się zbieg do Kuźnic i do mety. Ostatni odcinek pokonujemy na spokojnie, jest ciemno i nie chcę sobie zrobić krzywdy na zbiegu, w limicie zmieścimy się na pewno. Od Kuźnic do mojego trój-osobowego zespołu dołączają jeszcze Kamila, Joanna i Hubert, razem z nimi o 20:48 wbiegam na metę. Właśnie ukończyłem Bieg Granią Tatr :)

Meta
Meta

Z mojego wyniku jestem zadowolony – biegam głównie dla przyjemności, a że od czasu do czasu lubię ambitniejsze cele, było mi z tymi zawodami po drodze. Jakkolwiek akurat do Biegu Grani Tatr ze względu na jego specyfikę starałem się dobrze przygotować, tak aby być w stanie ukończyć te zawody. Celowałem w wynik 16 godzin plus minus godzina, no i się zmieściłem ;). Na zawodach nie odniosłem żadnej kontuzji, w środę czyli 4 dni później mogłem już prawie normalnie trenować. To znaczyło, że mogłem napierać nieco mocniej.

Same zawody oceniam bardzo dobrze – jest to chyba najlepiej zorganizowana impreza w jakiej do tej pory brałem udział. Kontrola sprzętu obowiązkowego na starcie i na mecie, wszechobecni i pomocni sędziowie – przy każdym z nich można było zostawić swoje śmiecie lub też zapytać się o dystans dzielący nas od mety – nie zawsze była to motywująca informacja:).  Świetnie wyposażone punkty kontrolne, bieżąca informacja o pogodzie, świetna organizacja na punktach, po prostu brak mi słów aby opisać jak bardzo mi się podobała organizacja tego biegu. Przepiękna trasa – na pewno najbardziej widokowa w Polsce :). Bardzo dopisali kibice – obawiałem się, że turyści nie będą chcieli ustępować, a tutaj niespodzianka – nie dosyć, że ustępowali drogi, to dodatkowo nas dopingowali i oklaskiwali na całej trasie.

Chciałem podziękować moim „zającom”, a w szczególności Katarzynie i Michałowi za przeprowadzenie mnie do końca i zrobienie kilku zdjęć, pomysł organizatorów na umożliwienie świadczenia tego rodzaju pomocy był bardzo dobry i jeżeli zwykle biegam sam i sam sobie radzę, to w grupie było mi łatwiej.

Przebieg trasy jest wszystkim chyba znany, ale konsekwentnie podaję go na mapie wektorowej poniżej – wyszło 72 km oraz 4950  metrów w górę i 4950 metrów w dół.

Total distance: 71166 m
Max elevation: 2105 m
Min elevation: 901 m
Total climbing: 4939 m

Ślad w pliku GPX jest tutaj

Podczas biegu dobrze sprawdził się wybrany i sprawdzony na treningach sprzęt, w szczególności fantastyczny kamizelko-plecak Salomon S-LAB ADV SKIN3 12SET oraz buty Inov-8 Race Ultra 290. Wybór plecaka jest chyba oczywisty, wybór butów wynika z połączenia mojej wagi oraz twardości tatrzańskich szlaków – ze względu na kamienie na szlaku potrzebowałem buty ze sztywną podeszwą izolującą stopę od podłoża oraz równocześnie dobrze trzymające na kamieniach – dwieściedziewięćdziesiątki sprawdziły się idealnie. Reszta wyposażenia w miarę standardowa.bgt18

ps. Jedyny malutki zonk to koszulki – po dotarciu na metę miałem otrzymać koszulkę Finishera. Koszulkę taką otrzymałem na mecie, ale niestety w jedynym dostępnym już rozmiarze, a mianowicie L, przy czym ja noszę S. Koszulkę udało się zmniejszyć.