IV Mordownik 2015 – TP50 – relacja
Bardzo rzadko się zdarza, abym rozpoczynał pisanie relacji zaraz po powrocie z zawodów. Ale dzisiaj wziąłem udział w Mordowniku, jednej z moim ulubionych pięćdziesiątek na orientację i wygląda, że brakowało mi dobrego biegania/trekingu z mapą, gdyż postanowiłem napisać relację z zawodów od razu po powrocie do domu. Ależ mi się podobało :)
Mordownik to impreza na orientację, która stawia sobie za zadanie maksymalne wytyranie zawodników za pomocą trudności terenowych, takich jak przewyższenia, strome wąwozy czy słabo przebieżne tereny – na przykład jeżyny po pas czy gęsty las. Zeszłoroczny Mordownik w Beskidzie Niskim, dał się zapamiętać jako prawdziwie hardkorowa impreza. Tylko 4 osoby zebrały wszystkie punkty w limicie czasu, mi się to nie udało. W tym roku impreza ma bazę pod Wieliczką w Stadnikach, na granicy Beskidu Wyspowego. Tak więc postanowiłem wrócić i wyrównać rachunki wykorzystując fakt zrealizowania treningów (niekoniecznie szybkościowych) pod Bieg Granią Tatr, jakkolwiek też traktując imprezę treningowo-rozrywkowo – nie mam presji na wynik, gdyż po prostu lubię sobie pobiegać po lesie i po górkach po nieznanym terenie.
Nastawiam budzik na sobotę na 4:15 rano, więc czeka mnie bolesne poranne wstawanie. Chwila jazdy samochodem z Krakowa do Stadnik i w biurze zawodów melduję się kilka minut po 6 rano. 30 minut później odbywa się odprawa przedstartowa. Z daleka widzimy na mapie trzymanej przez organizatorów w ręku, że tym razem obszar zawodów nie obejmie wyższych szczytów Beskidu Wyspowego, raczej tylko wschodnie i południowe okolice Dobczyc.
O 6:57 wspólna fotka i następuje oczekiwane rozdanie map. Pierwsze wrażenie: O rany, ale na mapie jest naciupciane punktami – do zebrania jest 21 punktów w dowolnej kolejności (scorelauf). Możemy wyróżnić kilka punktów wyznaczających granice eksploracji okolicy i całe mnóstwo punktów położonych w środku mapy blisko siebie różnicujących możliwe warianty. Po pierwszym rzucie oka nie mam pomysłu na kolejność zaliczania punktów, ale po minucie czy dwóch wpatrywania się w mapę znajduję punkt zaczepienia – zacznę od PK3. Potem jakoś się układa wschodnim skrajem mapy – PK2, PK1, PK9 i PK17. Dalej zobaczymy, będzie czas na myślenie w czasie biegu. Równo o 7:00 następuje start – do mojego punktu razem ze mną napiera spora liczba ludzi. Punkt PK3 wchodzi łatwo po 10 minutach. Teraz lecimy ma wschód wzdłuż Raby, odbijając nieco na południe do Bystrzycy. Teraz już tylko podejście na niewielką górkę Sypkę, a na jej szczycie jest PK2 (35 minut, 4,7 km). Poranne widoki są całkiem ładne.Od punktu zbiegamy na południe, wybieramy odpowiednią drogę i w widłach strumieni, uprzednio wpadając po pachy w pokrzywy, trafiam do PK1 (42 minuty, 5,8 km). Teraz znowu pod górkę przez pola prosto na południe, trzymamy azymut przez łąki, gdyż nie do końca w wymaganym kierunku istnieją drogi. PK9 wchodzi w miarę łatwo, jak na punkt położony w widłach strumieni – napieramy drogą i decydujemy, że na wysokości pola kukurydzy na czuja odbijemy na wschód – i trafiamy w punkt (1:04h, 8,1 km). Teraz mocno napieramy na zachód i zgodnie z planem wyskakujemy na asfaltową drogę, napieramy do skrzyżowania. Podczas biegu zastanawiamy się nad dalszym wariantem, po dłuższej dyskusji decyduję, że PK14,PK15 i PK16 zostawiam na koniec, więc do półmetka na PK19 zgarnę jeszcze PK18,PK21, PK8 i PK20. Ale teraz PK17 – zbiegamy z asfaltu do potężnego jaru, trochę sugerując się innymi zawodnikami, ale punkt (1:30h, 10,5km) trochę złośliwie umocowany do drzewa na skarpie znajdujemy.Teraz próbujemy się wydostać z tego wąwozu wdrapując się po pionowej ścianie na południe, przebiegamy przez jeżyny i inne bezdroża i trafiamy z powrotem na asfalt. I to w większej grupie. Teraz należy wrócić do lasu – znajdujemy, jak się wydaje odpowiednią drogę, która prowadzi w dół więc poruszamy się w miarę szybko, droga chwilę wydaje się prowadzić w dobrą stronę, jednak później mocno zakręca, a ja się trochę gubię. Po chwili zastanowienia jednak postanawiam pobiec za innymi zawodnikami, co się okazuje dobrą decyzją i trafiamy do PK18 (1:50, 12,5km).Zaczyna się robić ciepło, a dodatkowo coś nie tak się dzieje z moimi jelitami. Napieramy na wschód do asfaltu, potem na południe i po chwili wbijamy w jar na wschód. Punkt ma być w kolejnych widłach strumieni. Mijamy jedne widły, ale jest za wcześnie, mijamy drugie widły, ale nie zgadza się kierunek skrzyżowania strumieni. Za to w trzecich widłach strumieni trafiamy na PK21 (2:15h, 14,3km). Od punktu odbijamy na południe, aby trafić do asfaltu a nim bezproblemowo trafić w PK8 (2:34h, 15,8km), który jest na szczycie górki. Teraz musimy się nieco wrócić na północ do asfaltu biegnącego na zachód, na północ w drogę szutrową zbiegamy na północ i odbijamy w drugą dróżkę na zachód, która ma nas do niego zaprowadzić. Ale droga niespodziewanie się kończy, coś poszło nie tak. Próbujemy się przedrzeć przez gałęzie i jeżyny, które są tak wysokie, że kłują mnie w twarz. Udaje się, trafiamy do koryta strumienia, napieramy dalej na zachód i trafiamy na drogę przysypaną grubo ścinkami gałęzi, a po chwili na szeroką drogę – i tak, na jej końcu był punkt PK20 (2:53h, 17,8km). Tak się cieszą niektórzy zawodnicy po jego znalezieniu:Ostrożnie wracamy do góry a tam okazuje się, że droga do punktu jednak istnieje, tylko zaczynała się w innym miejscu. Dosyć łatwo trafiamy do PK19 (3:12h, 19,5km), gdzie znajduje się punkt z wodą i przekąskami. Wcinam ciastko, popijam litrem wody, dolewam wody do bukłaków i ruszam dalej – i w tym momencie moje bolące od jakiegoś czasu jelita zakipiały. Oznacza to, że puszczam przodem Pawła a sam udaję się szukać jakichś gęstych krzaków (polecam noszenie ze sobą mokrych chusteczek higienicznych). Po chwili ruszam dalej, i o dziwo czuję się o wiele lepiej, jakkolwiek paliwa za wiele nie mam, no i za bardzo nie mogę go uzupełniać. Zbiegam do Krzyworzeki, próbuję ją przekroczyć i o dziwo to nie poziom wody jest problemem, tylko bardzo strome brzegi, na które trzeba się wspinać.Po kilku minutach znajduję odpowiednie miejsce i przekraczam rzekę. Kolejnym celem jest PK7, więc podążam na południe asfaltem, potem skręcam na zachód w szeroką drogę szutrową. Ale niedaleko PK7 blisko leży PK5, napierając tą drogą zastanawiam się czy go nie wziąć. Zastanawiam się, zastanawiam, i zastanawiam idąc pod górę tak długo, że przeoczam zejście do PK7 i nagle orientuję się, że jestem już w połowie drogi do PK5. No cóż, los tak chciał, zbiegam w dół na północ, potem idealnie odbijam na wschód i bardzo łatwo trafiam w PK5 (4:02h, 24,1km), następnie wracam do drogi i chwilę później mam PK7(4:18h, 25,6km), dołożyłem 2,3 km, ale może się opłaci. Dalej biegnę żółtym szlakiem na południe, w odpowiednim miejscu odbijam ze szlaku w szeroką drogę szutrową – jak się okazuje odbija od niej droga, która prowadzi pod sam szczyt Glichowca, najwyżej położonego dzisiaj punktu trasy na którym znajduje się PK6. Koło szczytu kręcą się rowerzyści szukając punktu, ja go znajduję i ich wołam (4:45h, 28,3 km). Ze szczytu zbiegam na północ, ale trafiam z powrotem na żółty szlak, przebiegam obok leśniczówki, przez asfalt i drogę prowadząca obok gospodarstwa, zamieniam kilka słów z gospodarzem, który twierdzi, że ostatni raz w tej okolicy tak biegali w stanie wojennym. Widzę drzewa oznaczające dolinkę rzeki, więc od razu się wbijam w koryto tej rzeczki. Chwilę zbiegam na północ trochę się przedzierając przez wąwozy i krzaki, ale w końcu łatwo trafiam w PK13 (5:11h, 31km). Od punktu odbijam od razu na północ, przebiegam asfalt i trafiam na niebieski szlak, odbijam z niego na północ, zbiegam za zabudowaniami, trafiam w dolinę rzeki, trochę się rozglądam i zauważam PK4 (5:27h, 32,7km). Teraz zaczynam pętlę powrotną, czeka mnie spory asfaltowy przelot. Zbiegam do Kornatki, asfaltem na północ, mijam piękną kapliczkę i odbijam na wschód w asfaltową ulicę. Jest bardzo ciepło, za ciepło jak dla mnie, biegnie się ciężko po tym asfalcie. No i tutaj zaczynają się kłopoty, a tak się cieszyłem, że łatwo mi idzie nawigacja. Droga asfaltowa kończy się zgodnie z mapą, ale kończy się też szutrowa droga, która miała mnie zaprowadzić blisko rzeki, przy której jest punkt. Po drodze słyszę głosy innych zawodników, omijam je bokiem, aby ich nie naprowadzać. (Jak się później okazało był to Paweł, którego opuściłem kilka godzin wcześniej i który już wracał od punktu i który mógł mi wskazać drogę.) Zamiast tego jest bagno i jakieś zakole rzeki – ale punktu nie ma, więc krążę trochę tam i z powrotem i po chwili stwierdzam, ze to za wcześnie i przebijam się dalej na wschód. I znowu – jest bagno i rzeka, która ma zakole, szukam punktu ale go nie ma. Teraz się zdenerwowałem, co jest grane ? Postanawiam się znowu namierzyć, przedzieram się przez krzaki na północ i trafiam na drogę, teraz od drogi z powrotem biegnę na południe i trafiam na rzekę i innego zawodnika, który szuka punktu, czyli to gdzieś tutaj. Na chwilę się przyłączam do poszukiwań, bezskutecznie, więc po chwili próbuję w innym miejscu i trafiam w końcu w PK12 (6:31h, 37,8km). Straciłem tutaj 25 minut …
Wracam do asfaltu, dosyć szybko trafiam do szkoły, w okolicy której powinien być kolejny punkt. Trochę się gubię i nie zauważam, że punkt powinien być na północ od szkoły, a nie na zachód od niej, po kilku minutach poszukiwań podbijam PK11 (6:56h, 40,4km). Teraz przebiegam przez Dobczyce.Znajduję drogą szutrową biegnącą nad Rabę, która kończy się przy ogródkach działkowych, zamieniając się w ścieżkę po wale. Szukam zejścia nad rzeką na łachę piasku, na której znajduję PK10 (7:15h, 42,9 km). Zostały ostatnie trzy punkty – uciekam do DK964, którą podążam jakieś 2,5 kilometra, po drodze wstępując do sklepu, gdyż skończyła mi się woda. Następnie skręcam w drogę do Stadnik i schodzę jeszcze znowu nad Krzyworzekę, którą przekraczam dzięki temu, że ma miejscami jakiś metr szerokości.Teraz mocno do góry kilkanaście minut i na szczycie podbijam PK14 (8:04h, 47,5km). Zbiegam do asfaltu, koło drugiej kaplicy obijam na północ i trafiam w PK15 (8:19h, 49km) położony w wielkim jarze tuż przy drodze. Wracam do drogi, zbiegam do Kędzierzynki, odbijam na boczną drogę, a następnie kierując się wskazaniami miejscowego kierowcy który bez zachęcenia wskazał mi drogę trafiam w PK16 (8:31h, 50,6km). Teraz już zostaje bieg do mety – nie chciało mi się już biegać do góry, dlatego wybieram wariant asfaltowy obiegający to przecież nieduże wzniesienie. Ale szczerze – rozmazała mi się farba na mapie i nie widziałem czy tam są drogi czy ich nie ma, więc wybrałem pewną opcję. Do mety docieram 8 godzin i 52 minuty od startu po pokonaniu 52 km i 1650 metrów przewyższeń – i niezliczonych ilości jeżyn, krzaków i wąwozów.Impreza bardzo mi się podobała – była bardzo dobrze zorganizowana, wszystko było na swoim miejscu, włączając w to punkty kontrolne :) . Na trasie trzeba było sporo nawigować ze względu na ciekawy teren i dużą liczbę punktów, co czyniło zawody bardzo ciekawymi. Ze względu na duża ilość punktów trasę można było pokonywać kilkunastoma różnymi wariantami, ciężko wskazać najlepszy, myślę, że mój wariant był całkiem niezły, nie licząc wpadki z PK5 i PK12. Wystarczyło na 24 miejsce open. Na trasie dzięki otwartemu terenowi i jednak niezbyt dużym wzniesieniom było sporo możliwości optymalizacji trasy przez ścinanie po bezdrożach, polach i lasach, jakkolwiek spora liczba wąwozów nie ułatwiała poruszania się. Było też bardzo sucho – bagna wyschły, rzeki ledwo były widoczne, opłacało się wybierać warianty korytami rzek, gdyż spokojnie dało się w nich poruszać suchą stopą. Jakkolwiek jeżyny jak zwykle dopisały :). Było zdecydowanie łatwiej niż w zeszłym roku, złożyłem nieoficjalną reklamację na ręce organizatorów ;) Było chyba też trochę za dużo asfaltu, ale trudno zrobić imprezę scorelauf w obszarach zamieszkałych bez niego – nie da się wymusić na zawodnikach jego omijania.
Tutaj jest link na 3drerun z zapisem rywaliacji kilku zawodników TP50 (wybieramy Realtime, potem TimeScale i Play, jeżeli czas dalej się dłuży to włączamy slider)
Przebieg mojego wariantu trasy na mapie: