Dusiołek Górski 2017 TP50

Dusiołek Górski jest to bardzo sympatyczna impreza górska z bazą w Wiśniowej koło Myślenic, miejscowości położonej w środku Beskidu Wyspowego.  Impreza ta jest organizowana przez Bajer Sport Centrum Turystyki Aktywnej z Myślenic. Impreza odbyła się po raz trzynasty, zaś tegoroczna edycja była trzecią edycją, na której można było zdobyć punkty do PMNO w kategorii TP50. Ja zaś startowałem w Dusiołku Górskim po raz drugi – dwa lata temu biegłem i dobrze wspominam trasę TP50, rok temu nie startowałem ze względu na kolizję terminów z Irokezem.

Ponieważ start jest o 8:00 rano tak więc muszę wyjechać z Krakowa w okolicy 6:30 rano, na szczęście tym razem położyłem się wcześniej i jestem całkiem wyspany jak na pobudkę o 4:40. Na starcie wszystko idzie sprawnie i przygotowuje się do biegu. Zastanawiam się nad ubiorem, głównie zaś nad długością spodni – ostatecznie wybieram krótkie spodenki, gdyż ma być dosyć ciepło a buszowania po krzakach i jeżynach zwykle na Dusiołku nie ma prawie w ogóle.  Dodatkowo posiłkuję się wiedzą wynikającą z mapy – pomiędzy prawie wszystkimi punktami można się przemieszczać po szlakach, a szlaki są raczej przebieżne. Jedyną zagadką wydaje się przelot z PK3 na Lubogoszczy do PK4 na Wierzbanowskiej Górze.

Tradycyjnie przed startem następuje odprawa zawodników. Pogoda jak widać niezbyt słoneczna, według prognoz ma padać mniej więcej od godziny 14.

Startujemy równo o 8 – pierwszy punkt kontrolny jest na Cietniu- więc lecę dokładnie taką samą trasę, jak dwa lata temu końcówkę biegu, z tym że w przeciwnym kierunku.

Pod szczytem robi się trochę bardziej pionowo, ale to nic w porównaniu z tym, co czeka nas później. 

Podbijamy punkt i zbiegamy żółtym szlakiem, a potem czerwonym do asfaltu. Nie podążamy nim zbyt długo – odbijamy w polną drogę i omijając kamieniołom od wschodu docieramy do czerwonego asfaltowego szlaku, którym wkrótce docieramy do PK2

Teraz czas na decyzję – pamiętając podejście na Śnieżnicę czarnym szlakiem z zeszłorocznego Kieratu staramy się jednak sobie tej katorgi ponownie nie fundować. Rozmawiając po biegu z innymi zawodnikami okazało się, że zawodnicy z czołówki pobiegli jednak czarnym szlakiem, jakkolwiek bardzo dużo zawodników postąpiło podobnie jak my. Decydujemy się na ominięcie szczytu od wschodu – biegniemy asfaltem, widząc drogę wbijamy się do lasu, po chwili przekraczamy czarny szlak i po kolejnej trafiamy na całkiem wygodną stokówkę na której czasami zdarzają się powalone drzewa.

Przebiegamy na drugą stronę grzbietu Śnieżnicy i rozpoczynamy zbieg – generalnie zbiegamy suchym korytem strumienia, ostatecznie trafiamy do asfaltu w Kasinie. Tam wbiegamy w drogę na południe i próbujemy dostać się na szczyt Ćwilina. Idzie nam średnio – trasa powinna prowadzić prosto na południe, niestety w tym kierunku nie znajdujemy żadnych dróg, tak więc napieramy do góry przez las i korytami rzek, przecinając kolejne poprzeczne stokówki – generalnie mocno do góry.

Ostatecznie trafiamy na ostatnią tuż przed szczytem, a tam na znajomego Huberta :)

Ostatnie ścięcie i jesteśmy na szczycie, podbijamy PK2A, droga tutaj zajmuje nam 90 minut od poprzedniego punktu.

Teraz miał nastąpić szybki zbieg do Mszany Dolnej – jednak nie idzie on mi za szybko bo odzywa się kontuzja, która niestety aktywuje się głównie na zbiegach. Tak więc zbiegamy raczej  powoli podziwiając piękne widoki.

W Mszanie Dolnej przebiegamy przez most kolejowy, wstępujemy do sklepu i podbijamy PK2B. 

Droga do kolejnego punktu niestety zaważyła na wyniku całości. Według mapy na Lubogoszcz prowadził piękny zielony szlak. Ale oczywiście musiałem coś wykombinować – postanowiłem nieco skrócić i zamiast udać się na szlak od razu chciałem do niego dołączyć od końca zabudowań. Niestety droga, którą podążaliśmy wbrew temu co mówiła mapa nie dobiegała do szlaku, za to prowadziła w jakieś wąwozy. 

To oznacza, że znowu musimy siłowo napierać do góry przez krzaki, byle w dobrym kierunku. Ostatecznie przed grzbietem Lubogoszczy trafiamy na stokówkę, a następnie na czerwony szlak, który nas doprowadza do PK3.Teraz musimy znaleźć jakiś zbieg – na początek zbiegamy czerwonym szlakiem na wschód cały czas szukając jakiejś drogi prowadzącej na północ. Niestety znajdujemy taką już dosyć nisko, dodatkowo prowadzi na północny zachód, więc zbiegając nią dalej szukamy tej właściwej. Po drodze mijamy piękne jeziorko

Drogi nie znajdujemy, a ponieważ się wypłaszacza po po prostu wbijamy się w las na północ, przebiegając przez lekkie chaszcze i podmokłe łąki, wybiegamy gdzieś w Podlesiu.

Okazuje się, że do kolejnego punktu musimy wrócić na wschód i wskoczyć na asfalt. Zaczyna padać deszcz zgodnie z prognozami, w oddali słychać burze, na szczęście za 40 minut przestanie padać i tylko lekko nas zmoczy. A my napieramy do góry i łatwo trafiamy do PK4 na Wierzbanowskiej Górze. 

Niestety nie korzystamy z pysznych kanapek mięsnych podawanych na punkcie, tylko bierzemy się za ściganie Joanny i Grzegorza, którzy właśnie nas wyprzedzili. Do kolejnego punktu czeka nas przelot głównie asfaltowy, gdyż nie wybieramy czerwonego szlaku, tylko biegniemy na zachód równolegle biegnącą drogą szutrowo-asfaltową. Docieramy nią do Przełęczy Jaworzyce skąd wspinamy się na Lubomir, gdzie znajduje się PK5.

Z Lubomira zbiegamy według planów zielonym szlakiem, nie udaje się go skrócić, nie znajdujemy drogi na północny-wschód która po raz kolejny istnieje tylko na mapie. Dobiegamy do asfaltu, w Lipniku skręcamy na wschód, bez problemu trafiamy do PK6. 

Pozostaje już tylko zbieg do mety, nie do końca wyszedł optymalnie, ale 16 minut po ostatnim PK6 meldujemy się na mecie.

Na trasie Tp50 Dusiołka górskiego przebiegliśmy 52,5 km razem z 2780 metrów przewyższenia, zajęło nam to dosyć długo, bo aż 9 godzin i 6 minut – wolniej niż dwa lata temu, jakkolwiek trasa w tym roku była cięższa. Ostatecznie zajmuję 16 miejsce Open, niestety nie udało się utrzymać jedenastej pozycji z PK2A na Ćwilinie. Tak czy inaczej warto było dotrzeć na metę, gdyż tam czekał schabowy z kapustą jako posiłek regeneracyjny, do tego szarlotka, kawa, herbata, soki oraz kiełbasa z ogniska w dowolnej ilości – za cenę startu to był chyba najbardziej wypasiony pakiet żywnościowy, jaki miałem okazję do tej pory oglądać na zawodach.

Ocena Dusiołka Górskiego może być tylko bardzo pozytywna. Świetna baza, super organizacja, piękne tereny, trzy trasy do wyboru – pucharowa 50km, tradycyjna 35km oraz dla dzieci – sprawiają, że na imprezę powinien się udać każdy entuzjasta górskiego wędrowania lub biegania – niekoniecznie z nastawieniem na jakieś duże ściganie a po prostu na przyjemne spędzenie czasu, co więcej – może na imprezę zabrać rodzinę.  Może nawigacja na trasie nie jest bardzo trudna, ale takie imprezy muszą także się znaleźć w pucharze aby zachęcać do niego osoby, które boją się nawigacji – co więcej, aby im pokazać, że trasy biegowe z nawigacją są o wiele fajniejsze niż biegi liniowe. Z ciekawostek – punkty na mapie są rysowane ręcznie mazakiem :)

Zawody wygrywa Tomasz Kącki z czasem 6 godzin i 48 minut – a więc dosyć długim jak na trasę TP50, przed Tomaszem Dudą oraz Dawidem Studenckim. W kategorii kobiet wygrywa Joanna Grabowska (która nas wyprzedziła przed PK4), przed Pauliną Szelerewicz-Gładysz (która nas wyprzedziła tuż przed metą) oraz Agnieszką Faron (z którą biegłem całą trasę).

Dziękuję organizatorom za świetną imprezę, dzięki Aga za towarzystwo na trasie, obiecuję, że jeżeli się do Biegu Rzeźnika, to jednak trochę się wzmocnie.

Przebieg na mapie organizatorów: 

Przebieg na mapie wektorowej:

Total distance: 53259 m
Max elevation: 1047 m
Min elevation: 340 m
Total climbing: 2833 m

Digest movie:

 

Wszystkie moje zdjęcia z trasy w galerii poniżej: