Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację GEZnO 2018 Brenna – MIX – relacja
W tym roku GEZnO (Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację) miało bazę w Brennej, co oczywiście skutkowało bieganiem po Beskidzie Śląskim. Rzeczą niesłychaną byłby brak relacji z tej imprezy na orientację w górach. Tak więc po raz kolejny ze sporym opóźnieniem krótko (jak na dwudniową imprezę) i mam nadzieję na temat relacja poniżej.
To był mój szósty start w GEZnO (jak ten czas leci). Pierwszy raz dostałem w kość biegnąc z Marcinem kategorię MM, drugiego razu zwiedzaliśmy Beskid Niski startując w parze z Anną kategorię MIX, trzeci start to bieganie po Beskidzie Sądeckim z Jarkiem w kategorii MMX, czwarty start to szybkie bieganie z Adrianem także w kategorii MMX po Beskidzie Żywieckim w okolicach Zawoi. Rok temu potruchtałem z Boską po okolicach Krynicy wracając do kategorii MIX.
W tym roku po raz kolejny dosyć niespodziewanie nie miałem problemu ze znalezieniem partnera – już kilka miesięcy przed zawodami zgłosiła się do mnie Kamila znana jako Sarna, mocna średniodystansowa ultramaratonka. Tak mocna, że od początku obawiałem się, czy nadążę – potem po prostu postanowiłem nie wymiękać i spróbować sił, dodatkowo liczę na to, że zdjęcia z zawodów zyskają nieco kolorytu. Meldujemy się na starcie pierwszego dnia.
GEZnO MIX 2018 – Dzień 1
Dzień zapowiada się świetny. Jest ciepły listopadowy poranek, jesteśmy gotowi na przygodę. Dzisiaj jest dzień ze scorelauf, zaliczamy 13 punktów kontrolnych w dowolnej kolejności. Równo o 8 rano chwytam mapę i jak zwykle nie wiem jaki wariant wybrać. Ponieważ dwa najbliższe punkty od startu to PK42 i PK45 wybieram ten, do którego nie muszę przebiegać przez rzekę, bo jest most – czyli zaczynamy od PK42. Z tego co widzimy podobnież napierają inni uczestnicy. Jest nas przy punkcie całkiem sporo, nie tylko MIXów.
Teraz musimy zdecydować co dalej – opcji jest kilka. Staram się zminimalizować przewyższenia, więc lecimy jak najbardziej trawersując do PK52, tam mijamy kilka par z MM.
Do PK43 musimy się wrócić, musimy tylko przeskoczyć przez grzbiet jakiejś góry – punkt jest za nią. Tracimy za dużo wysokości, zbiegamy nieco za nisko i szukamy punktu za wcześnie, spędzamy 5 minut na czesanie lasu i źródeł w złym miejscu do momentu, kiedy zauważamy zabudowania, których tutaj nie powinno być. Wbiegamy do górę i po chwili wspinaczki znajdujemy PK43.
Kolejny punkt leży na szczycie Kotarz, ale po drodze jest jeszcze grzbiet innej góry, który musimy strawersować aby niepotrzebnie nie nadrabiać wysokości. Udaje się to całkiem dobrze, jeszcze tylko 100 metrów w górę i podbijamy PK44 na szczycie.
Zbiegamy na południowy zachód – niestety mi się ubzdurało, że na południe, więc po niecałym kilometrze lekko się gubię. Niepotrzebnie zbiegamy w dół do zabudowań, tam dopiero charakterystyczne oczko wodne z kozami pozwala z powrotem zorientować się co do naszej pozycji.
Stąd już pewnie trafiamy do PK75. Przy punkcie mijamy Bartka i Ulę, trochę jestem zdziwiony, bo powinni być gdzieś dalej przy takiej ilości naszych błędów nawigacji. Zbiegamy chyba najtrudniejszym wariantem do asfaltowej wąskiej drogi, tam szukamy strumienia, wzdłuż którego podchodzimy do PK55 – oczywiście strumień przy pierwszym podejściu przeoczamy. Dalej ciśniemy przez większe lub mniejsze krzaki do góry do szerokiej szutrowej drogi, którą dochodzimy na grzbiet. Z niego natychmiast zbiegamy, po drodze mijając po raz pierwszy Roberta i Kszyska, którzy wskazują miejsce, gdzie jest PK59. Do kolejnego punktu napieramy trawersem. Wychodzi to bardzo fajnie, nie tracimy wysokości przez większość drogi i dopiero zbiegamy do punktu po natrafieniu na szlak. Tutaj znowu mijamy Bartka i Ulę, którzy napierają w drugą stronę – ich wariant był dla mnie wtedy sporą zagadką. PK57 z opisem „bunkier” znajdujemy dosyć łatwo, pomimo tego, że była to raczej dziura w ziemi z tabliczką informacyjną. Kolejne trzy punkty leżą w paśmie Orłowej i Równicy. Więc musimy zbiec do drogi aby zaraz za nią znowu się wspinać.
Podczas wspinaczki znowu mijamy Roberta i Kszyśka, a potem razem (ale osobno) szukamy PK58.
Razem też wspinamy się na grzbiet i znajdujemy PK60. Tutaj nasze drogi się rozchodzą, koledzy odbijają na zachód, my zaś kombinujemy jak się dostać w stronę punktu położonego dwa grzebiety dalej i nie zrobić niepotrzebnych przewyższeń. Wybieramy wariant pośredni – zbiegamy do asfaltu obok strumienia Wielki Suchy (który nie był suchy, na szczęście nie był też wielki), po czym napieramy do góry przez okolicę widocznych zabudowań aby potem trawersować bez straty wysokości kolejną dolinę strumienia. Tak docieramy do PK63. Kolejny punkt leży z drugiej strony kolejnej góry. Jesteśmy już trochę zmęczeni, przez chwile rozważamy wariant obiegowy asfaltem aby oszczędzić nieco łydki. Ostatecznie jednak decydujemy się ciąć w poprzek góry. Zbiegamy do asfaltu i szukamy jakiejś sensownej drogi w górę. Niestety nie wygląda to wesoło – dołem płynie rzeczka, który podcięła zbocza góry, więc podejście to prawie pionowa ściana. Szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia postanawiamy przeprawić się przez rzeczkę i wspinać do góry korytem strumienia do niej wpadającego. Po przekroczeniu w bród rzeczki wariant okazuje się niewykonalny, gdyż strumień kończy się w jeziorku, którego wcześniej nie zauważyliśmy, a ściany są zbyt pionowe aby się tam w ogóle dostać bez wchodzenia do jeziorka. Ostatecznie wypatrujemy trasę między drzewami na prawie pionowej ścianie i nią wspinamy się 20 metrów do góry. Uff, jest przygoda.
Teraz powinno być łatwiej – trafiamy na jakąś drogę, napieramy do grzbietu, którym mamy dostać się w okolice punktu. Zmęczenie jednak daje się we znaki a droga dłuży się niemiłosiernie – nie możemy odnaleźć miejsca, w którym należy zacząć zbiegać. Na szczęście spotykamy Izę z jej tatą i razem to miejsce znajdujemy podbijając PK46. Do mety pozostał nam już jeden punkt kontrolny i niezbyt dużo przewyższenia. Znowu zbiegamy do asfaltu aby tym razem tylko lekko podbiec i trawersem trafić w okolice PK45, który oczywiście położony jest w ciężko dostępnym jarze.
Musimy się tylko wydostać z tego jaru i krzaków, zbiec do asfaltu i radośnie dotrzeć do mety.
Pierwszy etap GEZnO 2018 MIX zajmuje nam 6 godzin i 35 minut. Pokonujemy w tym czasie 32,5 km i 2377 metrów w pionie. Profil trasy wyglądał grzebieniasto tak jak przystało na GEZnO:
Niespodziewanie zajmujemy piąte miejsce ze stratą tylko 25 minut do zwycięzców, co oznacza, że w drugim dniu po raz pierwszy w życiu wystartuję w handicapie. Do poprzedzającej drużyny tracimy 13 minut, ale mamy 28 minut przewagi nad kolejną ekipą, więc jest raczej bezpiecznie.
Wieczorem tradycyjnie odbywa się impreza integracyjna, czyli okazja do spotkania znajomych spoza Krakowa, których widuję tylko raz albo dwa razy w roku. Ale po to właśnie też jest GEZnO.
GEZnO MIX 2018 – Dzień 2
Drugiego dnia zgodnie z harmonogramem pojawiamy się na starcie nieco wcześniej. Niby tylko 5 minut przewagi na starcie, ale cieszy. Dzisiaj do zaliczenia jest 11 punktów kontrolnych w narzuconej kolejności, co oznacza, że możemy widywać na trasie więcej konkurencyjnych zespołów. Łapiemy mapę i staramy się uciec peletonowi zanim ruszy. Nie udaje nam się, za wcześnie wybieramy drogę do góry i wpadamy na otoczoną ogrodzeniami drogę, musimy się wracać. Dodatkowo zbyt wcześnie wbijamy w las w okolicach punktu, peleton dogania nas tuż przy PK1. Lecimy dalej trawersem na zachód, wychodzi to całkiem dobrze, wpadamy w okolice zabudowań i szeroką szutrową drogą podchodzimy do góry obserwując innych zawodników kategorii MM cisnących w poprzek stoku prosto do góry. Ponieważ na szczyt docieramy w tym samym czasie zakładam, że nasz wariant jako mniej męczący był lepszy. Znajdujemy PK2 i teraz czeka nas dosyć skomplikowany wariant trawersem. Po drodze jest do minięcie 5 strumieni, do przecięcia kilka dróg, można się pogubić. Trochę pomaga to, że napieramy w niezłym tłumie, bo jak się okazuje kolejny punkt mamy taki sam jak trasa MM i VMM1, a i punkt dla MMX jest gdzieś niedaleko.
Kamila łapie wiatr w żagle, ciężko mi jest za nią nadążyć. Od PK3 napieramy na północ pod góry, na polanie zbiegamy do źródła strumienia i orientując się na widoczną z daleka kapliczkę trafiamy łatwo do PK4. Kolejny punkt to kolejny długi trawers. Według mapy grzbietem przebiega szeroka droga, ale udaje nam się trafić na ścieżkę poniżej grzbietu która pięknie trawersuje zbocza. W wyborze trasy utwierdza nas ilość zawodników trasy MMX i VMIX biegnących z drugiej strony – na końcu tego trawersu musi być punkt. I tak znajdujemy PK5 robiąc tylko 170 metrów w górę na długim i pociętym jarami przelocie.
W drodze do kolejnego punktu kolejna góra w najprostszym wariancie, więc znowu trawersujemy zakosami aby nie zrobić przewyższeń.. Spotykamy tutaj chłopaków w VMM1 i razem znajdujemy PK6.
Niespodziewanie :) do PK7 optymalny wariant także prowadzi trawersem. Jego realizacja idzie całkiem dobrze, do momentu kiedy orientujemy się, że napieramy drogą równoległą do właściwej, a która za chwile odbije w złym kierunku. A zorientowaliśmy się dzięki konkurencji masowo podążającej właściwą drogą. Spadamy w dół, obiegamy zabudowania i po chwili poszukiwania podbijamy PK7. Tym samym kończymy odcinek trasy na północ od Brennej, wracamy na pole bitwy znane z dnia poprzedniego, czyli stoki Kotarza. Przebiegamy przez drogę prowadzącą do Chaty Wuja Toma, wspinamy się do góry i podbijamy PK8. Na punkcie spotykamy Michała i Maćka z trasy MM, którzy podobnie jak my zbiegają do kolejnego punktu. Przekraczamy strumień i asfaltem naokoło atakujemy górkę.
Po drodze mijamy wracających od PK9 Marcina i Olę, którzy po pierwszym dni wyprzedzali nas o 10 minut. Minęliśmy się w miejscu, które dało mi do myślenia odnośnie ich wariantu do kolejnego punktu. Domyślałem się (a na mecie upewniłem się), że wybrali wariant obiegający asfaltem dookoła. Tymczasem wspinamy się do góry i podbijamy PK9. My odpuszczamy asfalty i chcemy napierać w poprzek pasma górskiego Kotarza. Najpierw próbujemy zbiec trawersem na południe, ale nachylenie stoku jest zbyt duże i po prostu nie da się zbiegać bez ciągłych upadków. Zmuszeni trudnościami zbiegamy w dół i potem drogą wspinamy się Gronik w okolicach wyciągu.
Grzbietem Gronika dalej pniemy się do góry w stronę Kotarza. Na szczyt jednak nie docieramy, nieco poniżej trawersujemy go.Zbiegamy wzdłuż zabudowań i … gubię się tutaj. Stoimy na drodze tuż obok punktu, ale w terenie brakuje jednej kluczowej drogi, którą chcieliśmy zbiec w dół. Krążymy po okolicy 15 minut, pytamy o drogę przygodnych turystów, chociaż to nie ma sensu, bo raczej nie będą się orientować lepiej od nas :). Tracimy czas, zaś ostatecznie decydujemy się wbiec do lasu i spróbować szczęścia. Szybko trafiamy na inną drogą i mapa zaczyna się zgadzać, dodatkowo dogania nas inna para MIXów, zyskujemy pewność lokalizacji. W końcu podbijamy PK10, ale czasu już nie nadrobimy. Zostaje już tylko napierać do mety po drodze zgarniając łatwy PK11.
Drugiego dnia zawodów pokonujemy 28,6 km oraz 1900 metrów w pionie w czasie 5 godzin i 50 minut. Drugiego dnia zajmujemy 6 miejsce w kategorii MIX. Marcin i Ola, których mijaliśmy przy PK9 byli na mecie 35 minut szybciej – 20 minut dzięki asfaltowemu wariantowi obiegowemu a 15 minut dzięki moim problemom przy PK10. Wydaje mi się, że możliwość obiegania na GEZnO to taki mały błąd architekta trasy – wystarczyło postawić PK10 nieco wyżej, a wariant obiegowy nie opłacałby się. Profil trasy już nie był taki straszny jak w pierwszym dniu więc wkleję tylko przebieg trasy na mapie.
Podsumowanie
Ostatecznie nasza drużyna zajmuje piąte miejsce w kategorii MIX (na 19 drużyn) ze stratą 96 minut do zwycięzców, co jest moim najlepszym wynikiem do tej pory. Miejsce mogło być lepsze, gdyby słabsze ogniwo zespołu – czyli ja – było mocniejsze. Ale takie są uroki zawodów w parach. W kategorii MIX wygrywa duet Mariusz Plesiński/Wioletta Paduszyńska przed duetem znajomych Ula Zimny/Bartłomiej Karabin i debiutującymi na GEZnO mocnymi młodymi napieraczami Ola Bazułka/Marcin Biederman.
Zawody są coroczną pozycją obowiązkową, nie ma co się rozwodzić nad jakością czy fajnością :), tutaj trzeba po prostu co roku być bo jest świetnie. Dodatkowo w tym roku baza zawodów była rewelacyjna a i pogoda dopisała – dwa dni było chłodno ale słonecznie, idealnie do biegania. W tym roku wyjątkowo mała część trasy przebiegała po jakichkolwiek drogach – nie wiem czy drogami o jakimkolwiek standardzie udało się pokonać chociaż połowę dystansu.
W tym roku wprowadzono szereg nowych kategorii – głównie weterańskich. Nie wiem czy to dobrze, bo sporo moich znajomych zamiast startować w głównych kategoriach stało się weteranami i zabrakło mi bezpośredniej rywalizacji ze „starymi” znajomymi. Z drugiej strony było nam łatwiej zająć dobre miejsce :).
Dzięki Kamila za towarzystwo, mam nadzieję, że pomimo trudów i mojego marudzenia w drugim dniu dobrze się bawiłaś.
Linki i multimedia
Pełne wyniki zawodów są tutaj.
Przebieg trasy na 2drerun konkurujących w kategorii MIX: Dzień 1 i Dzień 2
Więcej moich zdjęć z zawodów jest na FB – klik.